Odmrożenie gospodarki, ale nie transportu publicznego. "Będzie dochodziło do przepełnień"

4 maja wykonano kolejny krok przybliżający nas do normalności. Otwarte zostały kolejne budynki użyteczności publicznej i instytucje. Pojawia się coraz więcej powodów do wyjścia z domu. To stawia pod jeszcze większym obciążeniem kierowców autobusów i tramwajów, którzy już wcześniej byli w wyjątkowo trudnej sytuacji.

(fot. Michal Fludra/NurPhoto via Getty Images)
(fot. Michal Fludra/NurPhoto via Getty Images)
Mateusz Żuchowski

07.05.2020 | aktual.: 22.03.2023 11:40

Od 4 maja obowiązują nowe, poluzowane zasady funkcjonowania w przestrzeni publicznej. Dopuszczone zostały wyjścia rekreacyjne, przywrócono działanie galerii handlowych i niektórych biur. Przy tym wszystkim nie zmieniono jednak jednej rzeczy: zasad korzystania z komunikacji zbiorowej. W miejskich autobusach i tramwajach nadal można korzystać tylko z połowy standardowych miejsc.

Decyzje tego typu podejmuje Ministerstwo Zdrowia i Główny Inspektorat Sanitarny, ale realizować je musi ktoś już zupełnie inny: lokalne samorządy, a ostatecznie kierowcy i motorniczy. Obydwie strony narzekają, że już wcześniej wytyczne związane z koronawirusem doprowadzały ich do kresu możliwości. W rozmowach zarówno jedni, jak i drudzy zauważają, że potrzebne są zmiany, choć, co ciekawe, pomysły okazują się radykalnie różne.

Samorządy robią tyle, ile pozwala im rząd

Rzeczniczka Prasowa UM Warszawy Karolina Gałecka przyznaje, że nowe wytyczne powodują zwiększone zapotrzebowanie na korzystanie z komunikacji miejskiej. Nie kryje, że może doprowadzić to do komplikacji.

– Od kilku tygodniu apelujemy do rządu o urealnienie limitów naniesionych na pasażerów komunikacji. Nasze możliwości nie są bowiem nieograniczone. Codziennie na ulice miasta wyjeżdża ponad 1400 autobusów i 400 tramwajów, pociągi metra oraz Szybkiej Kolei Miejskiej. Obecnie wykorzystujemy maksimum posiadanego taboru – relacjonuje.

Do czego ta sytuacja może doprowadzić? – Z pewnością będzie dochodziło do przepełnień – przyznaje.

(fot. Filip Radwanski/SOPA Images/LightRocket via Getty Images)
(fot. Filip Radwanski/SOPA Images/LightRocket via Getty Images)

Zygmunt Gołąb, rzecznik ZTM w Gdańsku utrzymuje wypowiedź w podobnym tonie. – Oczekujemy na decyzje rządu RP, ministra zdrowia i GIS dotyczące złagodzenia zasad w kontekście "odmrażania" gospodarki, a co za tym idzie, zwiększającej się liczby pasażerów w komunikacji miejskiej. Aktualnie zarówno my, jak i inni wykonawcy komunikacji miejskiej we wszystkich miastach, w których ona funkcjonuje, działamy na granicach możliwości taborowych – zauważa.

Problem ten doprowadził już do konkretnych działań. – W tej sprawie Unia Metropolii Polskich im. Pawła Adamowicza dwukrotnie apelowała, raz do ministra zdrowia, drugi raz (w tym tygodniu) do premiera RP, o podjęcie stosownych działań w tym zakresie – relacjonuje Gołąb.

Trochę lepiej sytuacja wygląda w Poznaniu. Bartosz Trzebiatowski, rzecznik prasowy ZTM w tym mieście informuje, że znaleziono rozwiązanie pozwalające zachować bezpieczeństwo pasażerów. – Najbardziej obciążone kursy są obsługiwane przez dwa lub trzy autobusy jednocześnie (tzw. kursy dublowane), co znacznie zwiększa liczbę dostępnych miejsc. Wykonywane były (i są nadal) również dodatkowe kursy – opisuje. Jednocześnie zauważa jednak, że w Poznaniu nadal obowiązuje specjalny rozkład jazdy, inny od tego sprzed wybuchu pandemii.

Prawo swoje, pasażerowie swoje

Najpełniejszy obraz sytuacji mają jednak dopiero kierowcy. Robert Chilmończyk, lepiej znany ze swojego fanpage'a "Wesoły kierowca", przyznaje, że w warszawskich autobusach nie zaobserwował jeszcze radykalnego napływu pasażerów. Według jego obserwacji ludzie wychodzący z domów częściej niż autobusy wybierają teraz własne samochody.

– Choć ruch na ulicach jest większy, to w przypadku autobusów sytuacja tylko lekko drgnęła. Być może oprócz obaw przed zarażeniem motywatorem dla wybierania własnych samochodów jest także niska cena benzyny – zastanawia się.

"Wesoły kierowca" Robert Chilmończyk (fot. archiwum prywatne)
"Wesoły kierowca" Robert Chilmończyk (fot. archiwum prywatne)

Autor popularnego fanpage'a jest wśród tych, którzy twierdzą, że z transportu miejskiego w obecnej sytuacji powinno korzystać już więcej osób. Wśród powodów wymienia także nieustanną potrzebę ograniczania emisji spalin w miastach. Wedle jego wiedzy warszawskie autobusy spełniają wysokie standardy higieniczne. – Zgodnie z obowiązującymi standardami, każdego dnia w pojazdach jest dezynfekowana przestrzeń dla pasażerów oraz kokpit dla kierowcy – zauważa.

Kierowcy z innych miast w Polsce też najczęściej przyznają, że problem nie powstaje przez miejskie spółki, ale wprowadzanych chaotycznie rządowych wytycznych i… samych pasażerów. – Kierowcy nie są od liczenia pasażerów, tylko wykonywania swojej pracy – mówi mi stanowczo jeden z nich.

Problem jest realny. Każdy dodatkowy przestój na przystanku wiąże się z opóźnieniami na pętli i brakiem czasu na regulaminowy odpoczynek. Kierowcy autobusów działają obecnie pod ogromną presją, ponieważ liczbę pasażerów w autobusach kontroluje policja. W tych, w których osób jest za dużo, szoferzy są karani mandatami w wysokości 500 zł.

Autobus w czasie pandemii (fot. Warsaw Bus Driver/Facebook)
Autobus w czasie pandemii (fot. Warsaw Bus Driver/Facebook)

Tymczasem kierowcy nie mają prawnej możliwości wyrzucania pasażerów ze środków komunikacji publicznej. Mogą ich tylko prosić o wyjście, a jeśli nie reagują, zgłaszać ten problem centrali lub samodzielnie dzwonić na policję. – Co jednak nam to tak naprawdę da? – pyta retorycznie jeden z nich.

Inny porównuje położenie swojej grupy zawodowej do tego, z czym spotykają się lekarze. – W naszej sytuacji oprócz zmiany przepisów potrzeba jest także zmiana mentalności. Pasażerowie nie rozumieją, że działamy w ich interesie. Nagminnie wciskają gołymi rękami przycisk stop, nie respektują limitów obecności – wylicza.

Jakie zatem powinno być rozwiązanie? Odpowiedzi są skrajnie różne: od całkowitego zniesienia ograniczeń po zupełnie unieruchomienie składów. W pierwszej kolejności kierowcy wskazują na konieczność wyraźnego zaznaczenia obowiązujących ograniczeń. Same zalecenia wypisane na drzwiach czy wiatach przystanków i prośby kierowców nie wystarczą. – Niezależnie czy rząd ustali limit na 20, czy 30 pasażerów, w autobusie i tak ich będzie 50 – przyznaje jeden z kierowców.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)