Nowe przepisy to krok naprzód, ale zabrakło w nich najważniejszego
O zmianach mówiło się od dawna, ale nie sądziliśmy, że poważne deklaracje zostaną złożone jeszcze przed świętami. Wbrew pozorom nie będą one wyjątkowo dotkliwe. Nikt z rządzących nie zrobi przecież drastycznego kroku i nie podniesie stawek mandatów.
15.12.2019 | aktual.: 22.03.2023 17:00
Pierwszeństwo dla pieszego jeszcze przed wejściem na pasy, ograniczenie prędkości w nocy do 50 km/h w terenie zabudowanym oraz odebranie prawa jazdy na 3 miesiące za przekroczenie prędkości o 50 km/h nawet na autostradzie. To zmiany jakie przygotował rząd i jakimi pochwalił się podczas niedzielnej konferencji premier Morawiecki. To pokłosie głośnego wypadku na ulicy Sokratesa. Zmiany niewątpliwie potrzebne.
Dużym echem odbił się pomysł dot. pierwszeństwa. Z jednej strony wskazywano na zmniejszenie liczby ofiar wśród pieszych (bo pod tym względem mamy się czego wstydzić), a jako modelowy przykład wskazywano Litwę, gdzie taki zapis pozwolił na drastyczną poprawę bezpieczeństwa.
Z drugiej strony nawet samo Ministerstwo Infrastruktury informowało, że polscy kierowcy nie są na taką zmianę gotowi. Jako idealne rozwiązanie wskazywano przykład Jaworzna, gdzie śmierć na drodze jest rzadkością. Tam rozwinięto bowiem infrastrukturę i spowolniono ruch. O tym, czy te kontrowersyjne dla wielu przepisy się sprawdzą na polskim gruncie, dowiemy się w pierwszych miesiącach ich obowiązywania.
Z kolei odebranie prawa jazdy za przekroczenie prędkości jest tylko niegroźnym wymachiwaniem szabelką. Podczas konferencji prasowej premier stwierdził, że Niemcy zabierają uprawnienia już za przekroczenie o 30 km/h, więc można dojść do wniosku, że "u nas nie jest tak źle". Pierwszym komentarzem mojego znajomego na wiadomość o takich zmianach było: "czyli co, na autostradzie dalej można 190 km/h?". Teoretycznie można, a prawdopodobieństwo zatrzymania dalej jest, co by nie mówić, nikłe.
Przekroczenie prędkości o 45 km/h na autostradzie karane jest 500-złotowym mandatem. 5 km/h więcej i tracimy prawo jazdy. Różnica pomiędzy takimi karami jest bardzo duża. Za duża. Stawki mandatów nie były zmieniane od 1997 roku i wynosiły 47 proc. ówczesnego wynagrodzenia. Dziś byłoby to ponad 2 tys. zł. W Wielkiej Brytanii za jazdę o 21 mil na godzinę ponad ograniczeniem grozi kara w wysokości 150 proc. tygodniowych zarobków. Kwota nie może jednak przekroczyć 2500 funtów (ok. 12 tys. zł).
Co ciekawe, z sondażu IBRIS na zlecenie Wirtualnej Polski, największa grupa Polaków (37,3 proc.) uważa, że najskuteczniej z piratami drogowymi walczy się "znacznie podnosząc kwoty mandatów”. Może więc warto się tym zająć, zamiast tworzyć kolejny fundusz na rozwój infrastruktury? Bo i taki pomysł padł z ust premiera Morawieckiego.