Rozmawiałem z Richardem Hammondem o jego kolekcji aut i przyszłości motoryzacji
W czasach, gdy tak wielu narzeka na zmiany w świecie samochodów, Richard Hammond jest spokojny o przyszłość motoryzacji. Nowe modele go ekscytują, ale równie ważne dla niego są starsze auta – to o nich opowiada, gdy pytam go o jego kolekcję. Zdradził też, czego możemy spodziewać się po nowym sezonie "The Grand Tour".
Richarda Hammonda nikomu przedstawiać nie trzeba. Przez 13 lat prowadził "Top Geara" i wtedy stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych prezenterów telewizyjnych świata. Obecnie wraz z Jeremym Clarksonem i Jamesem Mayem tworzą własny program "The Grand Tour", który wkrótce doczeka się trzeciego sezonu. Do Warszawy przyjechał z okazji Warsaw Motor Show, gdzie miałem okazję zadać mu kilka pytań.
Michał Zieliński: Czym teraz jeździsz? Wiem, że masz kolekcję samochodów, ale które są twoje ulubione?
Richard Hammond: Z moich samochodów... Mam Jaguara E-Type'a z 1962 roku, którego uwielbiam, Forda Mustanga 390 GT z 1968 roku. Świetna jest też ta Lagonda z 1934 roku, ciągle mam Olivera (Opla Kadetta z 1963 roku - przyp. red.), w którym przejechałem Botswanę. O, jest jeszcze Porsche 911 T z 1969 roku, czyli przyszło na świat wtedy, co ja, dlatego je kupiłem. Więc tak, mam mnóstwo starszych samochodów, lubię też nowe samochody. Po prostu lubię samochody. No i oczywiście mam kilka land roverów.
M.Z.: Pamiętam, jak w jednym ze starszych odcinków "Top Geara" wspomniałeś, że sprzedałbyś swój dom, żonę, dzieci, psy, koty, konie, nerkę, płuco i cztery palce, by móc kupić sobie Pagani Zondę F. Dla jakiego samochodu byłbyś w stanie dzisiaj poświęcić tak dużo?
R.H.: Haha, tak, ale nigdy tego nie zrobiłem! Nie mam tego Pagani. Ale gdybym miał dzisiaj wybrać, to biorąc pod uwagę zarówno nowe, jak i klasyczne auta, bardzo chciałbym mieć Lamborghini Miurę, ponieważ po prostu zapiera dech w piersiach. Z nowoczesnych samochodów bardzo ciekawi mnie nowy Rimac C_Two. Jeszcze nie miałem okazji się nim przejechać, trochę wstydzę się ich prosić o pożyczenie mi go.
M.Z.: Pozostając w temacie "Top Geara", w którym momencie zdałeś sobie sprawę, że przestaliście robić mały, brytyjski program o samochodach, a raczej międzynarodowy hit, który oglądały miliony?
R.H.: Chyba nie było takiego jednego momentu, po prostu powoli to zauważaliśmy. Za każdym razem, gdy wysiadaliśmy po raz pierwszy z samolotu w Szwajcarii, Afryce Południowej, w jakimś nowym miejscu, z zaskoczeniem odkrywaliśmy, że nasz program był znany i oglądany w zasadzie wszędzie. Nigdy nie planowaliśmy tego, to po prostu się stało.
M.Z.: No tak, dzięki "Top Gearowi" cały świat kojarzy cię jako fascynata motoryzacji, ale przecież pracowałeś nad wieloma programami, nie tylko takimi związanymi z samochodami. Który z nich wspominasz najlepiej?
R.H.: Lata temu robiłem program o nauce "Brainiac" i wprost go uwielbiałem. Dobrze mi się przy tym pracowało.
M.Z.: Pytam o to, ponieważ branża motoryzacyjna się mocno zmienia. Widzimy przejście w kierunku silników elektrycznych, coraz więcej mówi się o autonomicznych pojazdach. Czy myślisz, że w tym nowym świecie będzie miejsce dla entuzjastów?
R.H.: Zdecydowanie będzie miejsce dla entuzjastów, a to z bardzo prostego powodu. Ta pasja wynika z czegoś prostego, bardzo pierwotnego, czym jest nasza fascynacja prędkością, tym, że możemy przemieszczać się z jednego punktu do drugiego bardzo szybko. Prędkość nas podnieca. Stąd się bierze nasza ekscytacja samochodami.
Autonomiczne pojazdy pojawią się, ale tylko w niektórych przypadkach. Chociażby na autostradach, które są nudne – dlaczego nie oddać tego zajęcia komputerowi? Natomiast samochody elektryczne zdecydowanie są ekscytujące. Pamiętaj też, że to my jesteśmy klientami. Producenci będą robić to, co my chcemy, ponieważ my to kupujemy. Nie martwię się o przyszłość.
M.Z.: W takim razie wróćmy do przeszłości. Muszę zapytać o jedną rzecz. Zarówno w "Top Gearze", jak i w "The Grand Tour" niszczycie sporo samochodów. Nie jest ci przykro, gdy na to patrzysz?
RH: Tak, przepraszamy... Zazwyczaj jestem smutny, gdy to się dzieje. Z drugiej strony, niektóre samochody zasługują by umrzeć. Morris Marina musiał zostać zabity (prezenterzy "Top Geara" najpierw spalili jeden egzemplarz, a potem zrzucili na inny pianino - przyp. red.). Zazwyczaj jednak nie lubię tego, bo to ciągle są auta.
M.Z.: Tak myślałem. Nie przyjechaliście nigdy do Polski. W pamięci mam jedynie program, w którym ścigaliście się trzema niemieckimi sedanami do granicy. Załóżmy, że planujecie odcinek tutaj. Jaki typ aut byście wybrali?
R.H.: Robiliśmy tutaj dwukrotnie program na żywo i jeden z nich był największym w historii, ale faktycznie, w żadnym odcinku nie odwiedziliśmy Polski. Natomiast co do samochodów, to zależy od tego, co byśmy tu mieli robić. Zawsze staramy się wybrać coś odpowiedniego i w sumie zawsze nam się to nie udaje. Jedno, co wiem, to że jeśli pojawisz się w Polsce jadąc czymś interesującym, ludziom się to spodoba. Mam wrażenie, że jest tu wielka pasja dla samochodów.
M.Z.: O tak, zdecydowanie. Polacy uwielbiają samochody. Czyli wiem, że w kolejnym sezonie "The Grand Tour" nie będziecie w Polsce. A zdradzisz, jakie kraje odwiedzicie i co zobaczymy?
R.H.: Byliśmy dookoła świata z naprawdę niesamowitymi samochodami. Nigdy jeszcze tyle nie podróżowaliśmy: odwiedziliśmy Mongolię, Chiny, Kolumbię, Detroit i wiele więcej. Tak naprawdę robimy to co zwykle, ale zawsze staramy się, by wszystko było z większych rozmachem i lepsze niż wcześniej. (Podczas konferencji prasowej Richard powiedział również, że w programie będzie McLaren Senna, chiński supersamochód Nio, Porsche Taycan oraz Lotus 25 Jima Clarka, którym jeździł w materiale ku jego pamięci – przyp. red.).
M.Z.: Nie mogę się doczekać. To na koniec: czy twoja praca ma jakieś wady?
R.H.: Trudno mówić o jakichkolwiek negatywnych stronach tego, co robię. Mam pracę swoich marzeń i myślę, że jestem szczęściarzem. Liczę, że będę mógł to robić jak najdłużej.