Prędkość za progiem zwalniającym. Przepisy są podchwytliwe
Progi zwalniające mają skłonić kierowców do ostrożnej jazdy i respektowania praw pieszych. Jednak mogą też powodować problemy. "Śpiący policjant" może sprawić, że łatwiej stracimy prawo jazdy i może być kłopotliwy dla kandydatów na kierowców.
04.01.2019 | aktual.: 28.03.2023 12:14
Polscy drogowcy pokochali progi zwalniające. Stawiane przy przejściach dla pieszych i w okolicy szkół mają chronić przechodniów. Ze względu na niejednoznaczne prawo mogą jednak być sporym problemem dla kierowców. Dlaczego? Z wyjątkiem stref zamieszkania progi zwalniające są oznaczane znakiem A-11a, przedstawiającym próg zwalniający, tabliczką określającą odległość od "śpiącego policjanta" i - najczęściej - znakiem ograniczenia prędkości, zwykle do 20 km/h. Kłopot w tym, że za przeszkodą zwykle nie stosuje się znaku B-34, odwołującego ograniczenie prędkości.
Zgodnie z polskimi przepisami ograniczenie prędkości przestaje obowiązywać za znakiem B-34 lub po przejechaniu skrzyżowania. Gdy ograniczenie pojawia się przed progiem, w przekonaniu wielu kierowców ma ostrzegać przed przeszkodą i chronić samochody przed uszkodzeniami. Formalnie jednak ograniczenie prędkości po przejechaniu progu pozostaje w mocy. Jak się okazuje, sytuacja ta może stanowić problem w wielu sytuacjach.
W interpelacji dotyczącej kwestii oznakowania progów zwalniających poseł Józef Lassota przywołuje sytuację z ul. Śląskiej w Kielcach. Podczas egzaminu kandydat na kierowcę zwolnił tam do zalecanej przez znak prędkości 20 km/h i pokonał "śpiącego policjanta". Za przeszkodą jednak przyspieszył do 30 km/h - taki znak znajduje się przy wjeździe na ulicę. Egzaminator uznał to jednak za błąd i kandydat na kierowcę nie uzyskał prawa jazdy. Mężczyzna zanegował wynik egzaminu i Samorządowe Kolegium Odwoławcze przyznało mu rację.
Odwołał się również egzaminator, który wystawił negatywną notę. Jemu z kolei rację przyznał Wojewódzki Sąd Administracyjny w Kielcach. W uzasadnieniu WSA uznał, że progi są montowane w celu spowolnienia ruchu. Nie można więc przyjmować, że organizator ruchu chciał, aby kierowcy zwalniali przed każdym kolejnym progiem i przyspieszali za nim. Ograniczenie powinno więc, zdaniem WSA, obowiązywać aż do odwołania lub ustanowienia nowego ograniczenia.
Jeśli policjanci, mierzący prędkość za progiem zwalniającym, przyjęliby tę ostatnią wykładnię, to w takiej sytuacji o wiele łatwiej byłoby na trzy miesiące stracić prawo jazdy. Taka sankcja groziłaby zmotoryzowanym już po przekroczeniu 70 km/h.
Skoro urzędnicy i sądy mają problemy z interpretacją ograniczenia prędkości za progami zwalniającymi, to nie ma się co dziwić, że znacznie większe trudności mają z tym zwykli kierowcy. O to, jak należy rozumieć w tym przypadku przepisy, Józef Lassota pyta w interpelacji do ministra infrastruktury. Odpowiedź powinna wreszcie wyjaśnić sytuację.