Mad Max: Fury Road – szalona bitwa na drodze w postapokaliptycznym świecie [kino samochodowe]
Mad Max to nie jest typowe kino samochodowe, choć bez swojego pojazdu Max Rockatansky, być może byłby postacią, która przeszła do historii kina bez echa. To jednak znakomity film drogi, gdzie pojazdy odgrywają trzecioplanową, ale niezwykle ważną rolę. Jednak to, co zobaczycie w najnowszej odsłonie Mad Maxa przerasta najśmielsze wyobrażenia w zasadzie o wszystkim. Niezależnie od tego, czy chcecie poczuć więcej zapachu benzyny, czy zobaczyć jeszcze więcej postapokaliptycznego świata niż widzieliście do tej pory, w filmie „Mad Max: Fury Road” jest wszystkiego nie tylko pod dostatkiem, ale i w nieopisanym nadmiarze.
24.07.2015 | aktual.: 02.10.2022 09:45
Artykuł w zasadzie nie zawiera spojlerów, więc można go przeczytać w całości przed obejrzeniem filmu.
Kino ze złem wpisanym w metrykę
Nie jestem ani wielkim fanem kina, ani też specjalistą w tym temacie, ale lubię postapokaliptyczne klimaty, wizję świata bez żadnej nadziei, za to z budzącą lęk przyszłością. Czające się na każdym kroku zło, szaleni ludzie polujący na ludzi, walka o każdy gram wody, kęs mięsa czy haust świeżego powietrza. Brak roślin, wszechobecne zanieczyszczenie wszystkiego i bandy psychopatów krążące po pustyniach w poszukiwaniu kolejnych ofiar i trofeów – to jest to co lubię, ale tylko na ekranie. Jednak jak na ironię losu film „Droga” (The Road) nie mający nic wspólnego z kinem samochodowym, był efektem mojego wewnętrznego postanowienia, że jedyne co od tamtej pory będę oglądał to kreskówki. Film bez nadziei, bez happy endu, tak pesymistyczny i smutny, że był ostatnim jaki oglądałem. Jednak przyszedł czas, że nie mogłem się powstrzymać od nieobejrzenia kolejnej części szalonego Maxa gdy zadebiutował w kinach, zwłaszcza po tym, jak zobaczyłem ile jest w nim samochodów.
O filmie The Road wspomniałem nieprzypadkowo, ponieważ „Mad Max: Fury Road” też potrafi wprowadzić w negatywny nastrój, ale w inny sposób, bo podczas trwania, a nie po jego obejrzeniu. Finał nie jest tak istotny, jak cała akcja, tocząca się w drodze i w zasadzie bez dotykania jej stopami. Nie będziecie mieli przemyśleń i nie będzie Wam smutno jak po „The Road”. Lecz jest to kino, dla tych, których zło w ogóle nie rusza. Okruch optymizmu i nadziei odnajdujemy jedynie w ziarnach roślin, przechowywanych przez jedną z bohaterek w torebce oraz w oczach pięknych kobiet, o które toczy się bitwa trwająca od początku do końca. Reszta otoczenia to szaleńcy z wypranymi nową religią umysłami, pod kontrolą jednego człowieka, oraz cała masa cierpiących ludzi, tak nieistotnych jak robactwo, walczących o najmniejszy łyk wody.
Gdzie jest Max?
W „Mad Max: Fury Road” trudno określić, kto gra w nim rolę główną, a kto drugo- i trzecioplanową. Jedno jest pewne, głównej nie gra tytułowy Max. Być może dlatego, że nie jest nim Mel Gibson, a może dlatego, że jego twórca, George Miller chciał pokazać coś zupełnie innego niż w filmie „Mad Max” i jeszcze więcej niż w „The Road Warrior”, czyli Mad Max 2. Faktem jest jednak, że tytułowy Max już wszystko stracił, dręczą go wizje, stał się cieniem człowieka i tak naprawdę w najnowszej odsłonie filmu jest jedynie tłem. Większą rolę odgrywa tu postać kobiety nazwanej Imperator Furiosa, która zapoczątkowała całą akcję. Również czarny charakter Immortan Joe odgrywa ważniejszą rolę od Maxa, ponieważ to on rusza w pościg za nimi w swoim wojennym Gigahorse. Zresztą jego rolę zagrał Hugh Keays-Byrne, który jak się okazuje, jest starym „dobrym kumplem” Maxa z przeszłości.
Film ma bardzo prostą, w zasadzie niewiele znaczącą fabułę i jeżeli zależy wam na głębszym przesłaniu to nie jest film dla Was. W zasadzie fabuła jest tu bez znaczenia, ponieważ powody, dla których dzieje się to, co się dzieje nie są istotą filmu. Przez pierwsze pół godziny czułem się jakbym film oglądał nie widząc początku i trudno było się połapać o co chodzi. To jak doszukiwanie się głębszego sensu w „Pulp Fiction” – kompletnie niepotrzebne. Dlatego też nie przeczytacie tu o czym jest film, bo film jest o niczym. Istotą jest tu pokazanie imponujących maszyn i zrobienie z nich religii. To właśnie maszyny odgrywają pierwszoplanową rolę, a pędzące po drodze tworzą jeden z najbardziej dynamicznych, brudnych, złych, bezwzględnych i brutalnych filmów jakie widziałem. Jeżeli „Speed” wydaje Ci się historią o prędkości, podczas oglądania której nie ma czasu odwrócić wzroku, to „Mad Max: Fury Road” jest wynikiem mnożenia tego przez 3. By zrozumieć co czeka Cię, gdy usiądziesz na Sali kinowej* lub włączysz DVD/Blue Ray, obejrzyj pierwsze 5 minut, sam wstęp do „The Road Warrior” i pomnóż to przez 10.
Gromady i zaprzęgi wojenne
By z „Mad Maxem: Fury Road” oswoić Was przed obejrzeniem filmu, podrzucę Wam kilka ciekawych definicji. Na przykład "gromada wojenna", to nic innego jak kilka pojazdów jadących na wojenną wyprawę. To "zaprzęg wojenny", czyli zmodyfikowana ciężarówka i otaczające ją samochody terenowe oraz motocykle. Terenowe, bo nie zauważyłem w filmie nawet skrawka nawierzchni asfaltowej. Jednym z zaprzęgów wojennych o nazwie The War Rig będącym modyfikacją Tatry T815 z dwoma silnikami o łącznej mocy 2000 KM, podróżuje grupka filmowych uciekinierów wraz z Maxem, a we wszystkich pozostałych znajduje się banda "wojaków" okiełznanych religią V8 z łatwością oddająca życie dla swojego pana i chwały. Tak jest, tu ludzie, jeżeli można ich jeszcze tak nazwać, wyznają religię drogi i motoryzacji, oddając cześć nie tylko bezwzględnemu Immortan Joe, mając go za boga, ale również V8. Ten klasyczny układ cylindrów to również symbol wytatuowany na klatach wojaków. Tymczasem pięknie wyrzeźbione kierownice, są osobistymi narzędziami kultu. Przyjrzyjcie się dokładnie detalom, m. in. na fotosach z filmu. Inna sprawa, że wojacy swoim charakterem mocno przypominają mi... Minionki. Tyle samo inteligencji, tyle samo poświęcenia dla sprawy.
Zaprzęgi wojenne to potężne machiny będące zmodyfikowanymi ciągnikami siodłowymi, z kabinami Mercedesa W123 lub Chevroleta Fleetmastera. Jedna z nich służy jako pojazd zachęcający wojaków do boju. Tak jak w starożytnych czasach wojownicy potrzebowali gry bębnów przed walką i nierzadko podczas niej, tak i w Mad Maxie mamy potężnego Doof Wagon, czyli wojskowego MAN-a, będącego kiedyś wyrzutnią rakiet, z zainstalowanym zamiast niej zestawem kilkuset głośników, trąbami, potężnymi bębnami i psychodelicznym gitarzystą, zawieszonym nad kabiną kierowcy, grającym najostrzejsze kawałki. Mi najbardziej zaimponował jednak The Gigahorse, stworzone z dwóch nadwozi Cadillaca DeVille monstrum, na oponach rolniczych, z imponującymi bliźniakami na tylnej osi.
Tak naprawdę w tym filmie każdy pojazd jest misternym dziełem sztuki, a gdyby akcja zwolniła chociaż na kilkanaście sekund, byłby czas, by przyjrzeć się motocyklom. Jednak wszystko dzieje się tak dynamicznie, że zauważymy jedynie kilka amerykańskich maszyn poprzerabianych na monster trucki i samochody pościgowe zaprojektowane tak, by spełniały określone zadania bojowe. Jak chociażby te nastroszone szpikulcami, które da się zniszczyć jedynie przez wysadzenie w powietrze. Czy wozy z tyczkami, na których zawieszeni wojacy zdobywają pojazdy wroga. Wszystkie po to by toczyć bitwę drogową, jak niegdyś okręty wojenne bitwy morskie – w ciągłym ruchu, uderzając we wroga i stale zmieniając pozycje. Tak jest w „Mad Max: Fury Road”, w którym nie ma miejsca na walkę wręcz czy bójki na lądzie, a strzelaniny odbywają się tylko podczas jazdy. Najważniejszą z technik wyjętych żywcem z bitew morskich jest abordaż. Bohaterowie wiecznie zawieszeni gdzieś pomiędzy pojazdami lub biegający po nich pokazują, jak bardzo oderwany od rzeczywistości jest ten film, a jednocześnie nie męczy przesadnymi efektami specjalnymi. Poza tym, nie brakuje tak epickich scen, jak na przykład wpluwanie dodatkowych dawek paliwa bezpośrednio do wlotu powietrza wystającego obowiązkowo ponad maskę by jeszcze nieco przyspieszyć czy wyrwania w furii sprężarki z jednego z silników i to podczas jego pracy.
W tym wszystkim gdzieś zagubił się Interceptor Maxa, który podobnie jak on gra w filmie rolę trzecioplanową. Co prawda pojawia się, ale Max go nie prowadzi. Zresztą Max, którego rolę odegrał Tom Hardy w ogóle nie musiał wykazywać się umiejętnością prowadzenia samochodu, bo początek filmu spędził ukrzyżowany na przednim zderzaku jednego z pojazdów pościgowych pełniąc rolę "worka krwi", do jego połowy był skuty łańcuchami, a w drugiej połowie musiał się wykazać raczej umiejętnościami poruszania się pomiędzy pojazdami niż nimi. Szalone? Jeszcze więcej szaleństwa zobaczycie w „Fury Road”.
Polecamy?
Film mogę z czystym sumieniem polecić zarówno osobom lubiącym kino drogi, jak i tym, które uwielbiają kino kostiumowe, efekty specjalne lub postapokaliptyczne wizje przyszłości. Dla mnie film był ciężkim pokarmem dla duszy, takim, po którym ma się zgagę, ale nie żałuję, że go obejrzałem. Doceniam George’a Millera, twórcę m. in. „Happy Feet” za stworzenie imponujących, wymagających nie tylko pomysłu, ale i ogromnego nakładu pracy wozów, z których każdy zasługuje na szczegółowy opis. Przy nich Interceptor Maxa to najwyżej przeciętny kompakt. Warto przy tym zaznaczyć, że każdy szczegół scenografii, konstrukcji pojazdu czy stroju wojaków ma jakąś funkcję lub jest hołdem dla motoryzacji. Doceniam go również za stworzenie spektaklu, który nasycony kaskaderskimi popisami i prędkością, nie męczy widza mocno oderwanymi od rzeczywistości efektami specjalnymi, stworzonymi komputerowo. Jednocześnie można przyjąć, że „Mad Max: Fury Road” jest kinem lekkim, bo nie wymaga myślenia i wysiłku. Można go obejrzeć z kumplami i prowadzić przy tym rozmowę o wszystkim przy piwku. Moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla miłośników kina drogi. Kobietom, dzieciom i osobom o wyższym poczuciu estetyki nie polecam.
Mad Max: Fury Road / Mad Max: Na drodze gniewu (2015) – podstawowe informacje:
Gatunek: Fantastyka postapokaliptyczna / film drogi
Czas trwania: 2h
Debiut kinowy: maj 2015
W roli głównej: fascynujące machiny bojowe
Pozostałe role: Tom Hardy (Max), Charlize Theron (Furiosa), Hugh Keays-Byrne (Immortan Joe)
Reżyseria: George Miller
Scenariusz: Nick Lathouris, Brendan MacCarthy, George Miller
*Projekcje w większych kinach już się skończyły, ale film może być jeszcze wyświetlany w mniejszych, w małych miastach.