Polscy kowboje postanowili pohasać na Słowacji. Jeden z nich powinien świecić przykładem

Polscy kowboje postanowili pohasać na Słowacji. Jeden z nich powinien świecić przykładem

W wypadku zginął 57-letni ojciec
W wypadku zginął 57-letni ojciec
Artur Włodarski
03.10.2018 14:20, aktualizacja: 14.10.2022 14:57

Jeśli kierowca rozpędza się na krętej, dwukierunkowej drodze, należy go traktować, jakby wywijał odbezpieczoną bronią. Tragiczny tego przykład zdarzył się kilka dni temu na Słowacji.

Słowacka dwupasmowa droga. Porsche, ferrari i mercedes, a za kierownicami trzech Polaków. Ścigają się w środku dnia i środkiem jezdni. Gdy z przeciwka zbliża się skoda fabia, tylko mercedesowi udaje się wrócić na swój pas. Porsche uderza w tył ferrari, którego kierowca traci panowanie nad autem, ale zjeżdża na prawe pobocze. Chwilę później to samo porsche czołowo zderza się ze skodą. Na miejscu ginie kierowca tej ostatniej. Ciężko ranni są jego żona i syn. Słowacka policja nie ma wątpliwości: czołowe zderzenie jest winą Polaków, którzy urządzili sobie rajd na zatłoczonej trasie.

57-letni, wiozący rodzinę kierowca skody – zwolnił i zjechał na pobocze. Zrobił wszystko, co mógł. A i tak zginął. Trzech upojonych prędkością rewolwerowców z Polski nie dało mu szans. I to gdzie? Na Słowacji, gdzie 90 proc. kierowców jeździ poniżej limitów. Gdzie kary za przekroczenie prędkości sięgają tysiąca euro. Gdzie wydano wojnę drogowym piratom.

W tejże Słowacji polscy kowboje postanowili sobie pohasać. Mieć gdzieś ograniczenia prędkości. Ciągłą linię. Jadących z przeciwka. Zakręt.

Mam nadzieję, że pohasali sobie ostatni raz w życiu. Że skończy się więzieniem, że to przetrąci ich kariery. Że poczują pogardę bliskich i znajomych. I że patrząc w lustro zobaczą idiotów.

Staram się nie szerzyć złych emocji. Ale dla nich robię wyjątek. Zasłużyli na to.

Obraz

Dwa dni po wypadku media obiegła wieść: mercedesem kierował polski dziennikarz, który wypożyczył auto na testy. To tym bardziej przykre i niezrozumiałe. Kto jak kto, ale dziennikarz powinien wiedzieć, jak karkołomnie głupie są wyścigi na publicznych drogach. Dwukierunkowych! Na Słowacji!

Biorąc samochód do testu, każdy z nas podpisuje dokument-zobowiązanie do bezpiecznej, przepisowej jazdy. Myślę, że ten chłopak nawet go nie czytał. Albo nie wyciągnął z niego wniosków. Albo był już myślami w aucie. Albo dał się podpuścić kolegom. Nieważne. Po prostu nie powinien brać udziału w tym cyrku.

Zwłaszcza, że był traktowany jak dziennikarz. Ktoś z definicji wystawiony na publiczny osąd. Ktoś z definicji bardziej świadomy, bo dzielący się wiedzą. Ktoś obdarzony zaufaniem, skoro powierzono mu tak drogie, mocne i szybkie auto. Ścigając się nim po publicznych drogach wszystko to przekreślił. Wyautował się z zawodu. Pokazał, że nie dorósł do tej roli.

Do wczoraj sądziłem, że śmierć Jarka Zabiegi w ferrari owiniętym wokół podpory wiaduktu przy jednej z głównych warszawskich ulic jest jak memento dla każdego z branży. Ale kierowca mercedesa miał wtedy 16 lat. Mógł nie pamiętać tej tragedii i nie potraktować jako przestrogi.

W mediowym motoświatku jest coraz więcej takich osób. Niektórzy jeszcze studiują, a już odbierają do testów superszybkie i supermocne samochody. Choć niewiele wcześniej odebrali prawo jazdy. To nie powinno ich przekreślać. Ale powinno skłaniać ich przełożonych, redaktorów, szefów do "kontroli rodzicielskiej". Do weryfikacji swych podwładnych. Do uświadamiania im ciężaru odpowiedzialności. Gdyby ten 26-latek czuł taką kontrolę, raczej by się nie ścigał. Nie wywijał odbezpieczoną bronią palną przed nosem innym kierowcom. Bo tak należy traktować rozpędzone auto na krętej, dwukierunkowej drodze.

Kiedyś uprzejmie poprosiłem swojego dziennikarza, by już więcej nie testował aut. Powodem była niegroźna stłuczka, w której uczestniczył, a która potwierdziła moje obawy. I choć nie został uznany za winnego, zgodził się. Uniknął większej skuchy i wciąż jest cenionym dziennikarzem, imponującym encyklopedyczną wiedzą.

Ten stracił taką szansę. Oby to było przestrogą dla jego rówieśników i ich szefów. Bo im więcej takich ekscesów, tym bardziej żałośnie będzie brzmiała fraza: "dziennikarz – zawód zaufania publicznego".

Artur Włodarski - ekspert rynku motoryzacyjnego, wieloletni dziennikarz "Gazety Wyborczej" i szef dodatku motoryzacyjnego "Wysokie Obroty". Dwukrotny laureat nagrody Grand Press.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (90)