Uber nie odpowie za śmiertelny wypadek. Auto jechało samo, więc nie ma kogo winić

Nawet najlepsza technologia może zawieść. W przypadku autonomicznych samochodów następstwa mogą być tragiczne
Nawet najlepsza technologia może zawieść. W przypadku autonomicznych samochodów następstwa mogą być tragiczne
Źródło zdjęć: © ABC15/AP/EAST NEWS
Tomasz Budzik

06.03.2019 11:38, aktual.: 28.03.2023 11:40

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Uber nie będzie pociągnięty do odpowiedzialności za śmiertelne potrącenie spowodowane przez samochód prowadzony przez komputer. To ważny precedens dla motoryzacji i nas wszystkich. Fala wypadków, za które nie będzie miał kto odpowiedzieć, dopiero nadejdzie.

Wypadek bez winnych

18 marca 2018 r. w amerykańskim Tempe autonomiczny samochód testowy potrącił przechodzącą przez jezdnię kobietę. Zmarła ona w wyniku odniesionych obrażeń. Był to pierwszy znany światu przypadek śmiertelnego potrącenia przez pojazd, który do jazdy nie potrzebuje kierowcy. Rok po zdarzeniu wiemy już, że nikt z firmy Uber Technologies, która przeprowadzała wówczas test swojego auta, nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.

Jak stwierdził amerykański oskarżyciel, nie istnieje możliwość postawienia komukolwiek z firmy zarzutów karnych. Nie jest jednak wykluczone, że oskarżona zostanie kobieta, która owej feralnej nocy siedziała na miejscu kierowcy autonomicznego samochodu. Nie prowadziła ona auta, ale też nie obserwowała drogi. Gdy kątem oka dostrzegła pieszą, było już za późno.

Tuż po zdarzeniu Uber Technologies wstrzymało swój program badawczy. Podobnie uczynili niektórzy producenci samochodów, a część stanów USA i państw na całym świecie zastanawiało się nad zaostrzeniem przepisów o testach samochodów autonomicznych. Z biegiem czasu sytuacja powróciła jednak na dawny tor. W grudniu 2018 r. Uber zaczął kontynuować badania nad samochodami obywającymi się bez kierowców i znów testuje je na drogach USA.

Skutki postępu czy ekstrawagancji?

Sprawa wypadku z Tempe jest kontrowersyjna. Gdy na miejscu zdarzenia zaczęła pracować policja, bardzo szybko okazało się, że kobieta, która nadzorowała jazdę autonomicznego samochodu, nie wykonywała swoich obowiązków. Zamiast kontrolować sytuację, za pomocą telefonu oglądała odcinek jednego z programów typu talent show. Emocje budziło również samo przygotowanie samochodu.

W toku śledztwa okazało się, że w teorii układy samochodu miały aż 6 sekund, by zauważyć pieszą i uniknąć kolizji. Czułość systemów autonomicznych została jednak obniżona, by samochód nie reagował awaryjnym hamowaniem bez potrzeby. Na przykład wskutek poderwania podmuchem wiatru foliowej reklamówki. Nie stwierdzono jednak ponad wszelką wątpliwość, że gdyby samochodem kierował człowiek, dostrzegłby pieszą na czas i uniknął potrącenia.

Oczywiste jest, że opracowanie nowych technologii wymaga prowadzenia eksperymentów, które określą ich możliwości. W przypadku autonomicznych samochodów nie da się ich jednak przeprowadzić w izolowanym laboratorium. Oznacza to, że ryzyko związane z rozwojem technologii muszą ponieść wszyscy. Czy to się opłaca? Zdaniem Parlamentu Europejskiego tak.

(Nieodległa) przyszłość bez człowieka

W 2013 r. pierwszy raz miałem okazję być pasażerem samochodu autonomicznego. Prototypowe BMW posiadało w bagażniku komputer wielkości domowego PC i było w stanie kontynuować jazdę po wybranym pasie ruchu autostrady bez udziału kierowcy. Wydawało się wówczas, że seryjne pojazdy tego typu to pieśń bardzo odległej przyszłości. Jest jednak inaczej.

Parlament Europejski chce, by już po 2020 r. możliwe było sprzedawanie na terenie Unii samochodów o trzecim, a potem czwartym stopniu autonomii. Oznacza to, że takie auta będą mogły zupełnie wyręczać kierowców w określonych warunkach. Na przykład podczas jazdy w korku, na autostradzie czy drodze ekspresowej. Co ważne, użytkownik takiego pojazdu będzie zobowiązany do przejęcia kontroli nad autem, jeśli zażąda tego komputer. Pojazdy z autonomią czwartego stopnia wyręczą kierowcę w skomplikowanych sytuacjach, czyli również na zwykłych drogach.

Kolejny skok nastąpi po 2030 r. Wówczas do sprzedaży będą mogły trafić pojazdy o piątym stopniu autonomii. W zupełności zastąpią one człowieka podczas prowadzenia, a użytkownik będzie nie tyle kierowcą, ile pasażerem. Samochody tej generacji nie będą musiały posiadać nawet kierownicy i pedałów.

Pośpiech PE ma dwa podłoża. Pierwszym z nich są pieniądze. Zgodnie z założeniami KE do 2025 r. autonomiczna gałąź motoryzacji ma przynieść 620 mld euro w postaci nowych miejsc pracy i zysków związanych z eksploatacją pojazdów. Potem będzie można zyskać już tylko więcej. Drugim powodem determinacji eurokratów jest troska o bezpieczeństwo. Według danych PE aż 95 proc. spośród wszystkich wypadków drogowych, do których dochodzi w Unii Europejskiej, spowodowanych jest przez błąd człowieka.

Wprowadzenie samochodów autonomicznych niesie ze sobą pewne ryzyko, ale i tak będzie on niższe, niż odsuwanie wejścia w życie tej technologii. Nie oznacza to jednak, że po dokonaniu się rewolucji do wypadków nie będzie już dochodzić. Oczywiste jest, że będą się one zdarzać i trzeba się przyzwyczaić do tego, że na wzór amerykańskiej sprawy z Tempe, policja i prokuratura nie będzie w stanie wskazać winnych. Trzeba będzie jednak zabezpieczyć interes poszkodowanych. Do świata samochodów autonomicznych musi dostosować się prawo i nasza mentalność. A czasu nie ma już tak wiele.

Źródło artykułu:WP Autokult