Polacy zbudowali auto "na koniec świata" i pojechali nim do Ukrainy. Efekt przerósł oczekiwania
W okolicach Starego Sącza od kilku lat powstają znane na cały świat kampery terenowe. Buduje je Krzysztof, który po wybuchu wojny w Ukrainie pojechał jednym ze swoich tworów do Lwowa. Teraz opowiada, jak inni kamperowcy mogą zapewnić pomoc i co jest potrzebne na granicy: m.in. koce, dania instant czy słodycze.
Mateusz Żuchowski, Autokult: Ukraińcy w ostatnich dniach mogli zobaczyć na ulicach Lwowa pewien wyjątkowy wóz, który pojawił się tam za twoją sprawą. Skąd się taki pojazd wziął u ciebie?
Krzysztof Jaworski: Od sześciu lat specjalizuję się w przebudowie aut dostawczych z napędem 4x4 na kampery lub auta dopasowane do innych specyficznych potrzeb. Z założenia są to auta przeznaczone do podróżowania z największą możliwą niezależnością. Zacząłem od przebudowy własnego auta. Spotkało się ono z na tyle dużym zainteresowaniem, że od tamtego czasu wykonałem już kilkadziesiąt podobnych projektów dla klientów z całego świata. Te pojazdy rozbudzają wyobraźnię, bo w praktyce to coś więcej niż kamper z napędem na cztery koła. To samochody stworzone do jakichkolwiek zadań, jakie się przed nimi postawi.
Zakładam jednak, że podczas swoich prac nie zakładałeś aż tak wyjątkowych zadań… Po co zwykle powstają takie samochody? Kto je kupuje?
Przy produkcji aut w jakimś stopniu zakładamy, że staną się właśnie takimi mobilnymi centrami pomocy, tudzież escape podami dla ich użytkowników w przypadku na przykład kataklizmu naturalnego. Wyjazd do Ukrainy pokazał nam, że te założenia były całkowicie słuszne. Naszymi samochodami jeżdżą bardzo różni ludzie, nie mamy jednego typu klienta uniwersalnego, jednak głównie są to bardzo mocni indywidualiści.
Jakim samochodem pojechałeś do Ukrainy?
To Sprinter 4x4 Adventure Van, czyli wysoki, terenowy, pojemny dom na kołach. Jest to jeden z kilkunastu wozów, które obecnie buduję. Ten akurat wymagał dobrego testu poprodukcyjnego.
Jak dokładnie wyglądała twoja misja w Ukrainie?
W Ukrainie byliśmy z misją, która miała na celu dowiezienie paczek dla walczących na froncie żołnierzy. Tak wyszło ostatecznie, bo nasz początkowy cel był skromniejszy. Chcieliśmy po prostu rozstawić się na granicy po stronie naszego sąsiada i tam serwować całą noc gorące napoje i jedzenie ludziom czekającym w kolejce do odprawy, a także zagwarantować ciepłe schronienie dzieciom. Nasza mała społeczność caravaningowa niemal od początku wojny w ten sposób pomagała na granicach w punktach recepcyjnych.
Temat transportu dla wojaków wynikł w drodze kontaktu ze znajomą placówką Straży Granicznej oraz Fundacją Bratnia Dusza. W sobotni wieczór dotarliśmy do Hrebennego, gdzie stacjonowały dwa inne pojazdy z grupy, które czekały na możliwość zmiany. Chłopaki pojechali "naładować baterie" i zatowarować się do Polski, a my zostaliśmy tam od mniej więcej od godziny 21 do 6 rano, zapewniając pomoc zgodnie z naszym planem (oczywiście nieodpłatnie).
O świcie, zamiast iść spać, zdaliśmy towar do żołnierzy pod Lwowem i pojechaliśmy do Lwowa zobaczyć, jak tam możemy pomóc. Tam spotkaliśmy się z Piotrkiem z VWyprawy, za sprawą którego udało nam się szybko zorganizować transport dla jednej z grup Ukraińców do granicy. Po drodze wsiadali kolejni pasażerowie i w szczytowym momencie nasz bus wiózł już 13 osób. Na takich działaniach zszedł nam cały weekend do późnych godzin wieczornych w niedzielę. Łącznie 38 godzin na nogach, w ciągłym ruchu.
Z jakim przyjęciem spotykaliście się w Ukrainie?
Ukraińcy na granicy witali nas niemal jak wybawców. Tam naprawdę jest masakra. Wyobraźcie sobie dzieci, które stoją w kolejce po 30–40 godzin, bezpośrednio przy drodze, a nocą temperatury spadają do -5 stopni… Tego nie da się "odzobaczyć". Moim zdaniem to ci ludzie potrzebują teraz najpilniej wsparcia.
W samej Ukrainie zaskoczyła mnie pozytywnie forma współpracy wojska i polskich wolontariuszy. Z góry dają nam fory: nie czekamy w kolejkach, jesteśmy szybko odprawiani, nikt nie robi żadnych problemów, a sami żołnierze i służby co chwilę dziękują nam za pomoc. Nie można powiedzieć tego samego o polskich służbach na granicy, zachowanie polskiej strony niestety pozostawia wiele do życzenia. To było bardzo niemiłe zaskoczenie.
Pozytywnym zaskoczeniem byli za to nasi klienci. Po drodze do granicy nagrywałem relację na nasz kanał społeczniościowy o tym, co będziemy robić. Nagle dostałem wiele powiadomień, że na naszym koncie pojawiają się dodatkowe środki na zakup dodatkowych rzeczy potrzebnych w Ukrainie. Niesamowite uczucie! Dzięki temu mamy możliwość organizacji kolejnego wyjazdu (pierwszy był w całości naszą inicjatywą, którą opłaciliśmy za własne środki).
Jak będzie wyglądał wasz kolejny wyjazd?
Od początku przyszłego tygodnia razem z grupą caravaningową znów pojawimy się w Ukrainie. Ponownie chcieliśmy ograniczyć się do wsparcia na granicy, ale odzew po pierwszym wyjeździe w naszym środowisku był tak duży, że po raz kolejny pojedziemy za Lwów, tym razem większą kolumną z nadzorem Wojska Ukraińskiego.
Takie decyzje nie przychodzą łatwo. Trzeba pamiętać, że Ukraina jest w stanie wojny. To konflikt, który trawi ten kraj, jest jak najbardziej realny. To nie gra komputerowa, nastroje po tamtej stronie są różne. Ostatnio ostrzelano Łuck, który położony jest zaledwie o 150 km od Lwowa. W okolice Lwowa jest dysponowanych coraz więcej prorosyjskich bojówek.
Podczas naszego poprzedniego pobytu w Ukrainie zostaliśmy poinformowani przez służby odbierające nasze towary, że wjazd tak "wypasionym" samochodem z napędem 4x4 jest bardzo ryzykowny. Strona ukraińska nie może zagwarantować, że tymi autami do Polski wrócimy. Dla bojówek takie auto to niesamowity kąsek.
Bojówki to jedno, ale nawet wojska Obrony Terytorialnej Ukrainy mogą zainkasować taki samochód na poczet wcielenia do armii na froncie. Nikt nie będzie się pytał, czy może, czy nie – zostaniemy wysadzeni z naszych aut i w najlepszym przypadku jak uciekający Ukraińcy wrócimy do Polski pieszo. Niestety w Ukrainie funkcjonują także "freelancerzy", którzy po prostu kradną pojazdy nadające się do walki na froncie i odsprzedają je wojsku lub oddziałom partyzanckim. Wojna rządzi się swoimi prawami i takie scenariusze to nie bajka, a realne zagrożenia.
Dlatego też myśleliśmy nawet nad tym, by odwołać kolejny wyjazd w głąb kraju. Jednak po skontaktowaniu się z naszym odbiorcą pod Lwowem udało nam się zorganizować konwój, który będzie zapewniał dodatkową ochronę dla naszych samochodów oraz przewożonego towaru o dużej wartości. Mamy ogromną ilość specjalistycznego sprzętu, który musi trafić do ukraińskiej armii i czujemy, że musimy go tam dostarczyć.
Co jest do zrobienia na granicy i jak tam można pomóc? Jak się przygotować, by działania na miejscu były najbardziej skuteczne i bezpieczne?
Samo stacjonowanie na granicy jest bezpieczne, aczkolwiek także nie zalecałbym tygodniowego wyjazdu w jedno miejsce. Sugerowałbym zmianę swojej pozycji co 2-3 dni, na przykład przejazd z Hrebennego do Krościenka i tak dalej. Zbyt długie koczowanie w jednym miejscu może zainteresować różnych ludzi. Samochody bez napędu 4x4 nie są aż tak pożądane na wojnie, więc ryzyko jest stanowczo niższe. Te informacje nie są wyssane z palca, pochodzą wprost od ukraińskich służb militarnych.
Niemniej bardzo zachęcałbym wszystkich – w szczególności osoby ze społeczności caravaningowej i firmy specjalizujące się w tej branży – o wsparcie na granicy. Tam pomoc jest w tej chwili według mnie potrzebna najbardziej. Po stronie polskiej organizacja punktów recepcyjnych oraz liczba wolontariuszy jest moim zdaniem wzorowa. Po stronie ukraińskiej również nie można mieć zastrzeżeń do organizacji, ale brakuje rąk do pomocy.
Każdy pojazd typu kamper jest tam na wagę złota. Ciepła herbata, schronienie dla dzieci nocą, szybkie posiłki typu "zalewajka" całkiem zmieniają sytuację tych osób, które tam czekają na ratunek. Jeśli ktoś chciałby się wybrać na stronę ukraińską, to niech zabierze ze sobą papierowe kubki, łyżki jednorazowe, mokre chusteczki, herbatę, kawę, wodę, szybkie dania instant, słodycze dla dzieci, a przede wszystkim koce.
Koce mają na granicy niesamowita wartość! Niech ktoś spróbuje wyobrazić sobie koczowanie 30 godzin na nogach, w temperaturach 0 do -5 stopni... Każda dodatkowa osłona ratuje życie. Informacje o sytuacji z granic można uzyskać na caravaningowych grupach na Facebooku, jak CamperMajstry, Rodzinna Turystyka Offroadowa lub Pomoc Ukrainie Kamperowcy.
Mimo ogromnej pomocy i ofiarności muszę przyznać, że nie wszystkie granice są obstawione i niestety nie ma ciągłości zmian, także spontaniczny wyjazd na chwilę obecną zagwarantuje nam ręce pełne roboty. Pamiętajmy, aby wszystko, co bierzemy ze sobą, także pakować później w worki i pomagać służbom porządkować teren. My wyposażyliśmy się w kubki, talerzyki i sztućce z papieru lub drewna, dzięki czemu służyły później jako podpałki do ognisk, a nie zaśmiecały teren.
A jeśli ktoś chciałby teraz wjechać do Ukrainy, tak jak ty, jakie rady możesz mu przekazać? Na co trzeba się nastawiać na miejscu? Czy trudno jest wjechać do Ukrainy, a czy potem trudno jest wrócić do Polski?
Obecnie wjazd do Ukrainy jest dość prosty, my czekaliśmy około godzinę na wjazd i dalej zaraz za granicą waliliśmy pod prąd (za zgodą miejscowych służb) do punktu recepcyjnego. Ważne jest to, aby odznaczyć swój samochód czerwonym krzyżem w dobrze widocznym miejscu, na przykład PCK lub innym reprezentującym pomoc humanitarną. Musimy się wyróżniać.
Polacy są na miejscu mile widziani. Służby ukraińskie nie stwarzają problemów, a w punktach recepcyjnych wojsko dba o nasze bezpieczeństwo. Niestety w drodze powrotnej bardzo mocno sfrustrowała nas polska odprawa graniczna. O ile ukraińskiej przejazd przez granicę trwał niecałe 40 minut, po stronie polskiej my jako obywatele Polski byliśmy trzymani w miejscu przez cztery godziny.
Straż Graniczna nie respektuje pracy wolontariuszy, wrzuca ich do jednego worka z wszystkimi innymi. Funkcjonariusze nie stosują podziału na samochody osobowe, autobusy, ciężarówki, mimo że mają do tego warunki. Kończy się to tym, że przed nami strażnicy mieli około 50 paszportów do sprawdzenia, nim przyszła nasza kolej. To był czas, w którym mogliśmy zebrać towar z polskiego punktu recepcyjnego i wrócić z nim do Ukrainy.
Po polskiej stronie granicy nikomu się nie spieszy, realizowane są bardzo wnikliwe kontrole nawet dla tych, którzy właśnie wracają na pusto po zdaniu towaru i ewidentnie widać, że są mocno zaangażowani w pomoc. Po ukraińskiej stronie nikt nam nie otwierał nawet bagażnika, a po polskiej robiono to trzy razy. Celnicy poza jednym tylko panem byli bardzo negatywnie nastawieni, momentami opryskliwi, reprezentowali postawę "mamy władzę i koniec". Nie chcę generalizować, bo jestem przekonany, że na pewno nie wszyscy tacy są, ale w niedzielne popołudnie 6 marca w Hrebennym Polacy pozostawili po sobie bardzo dużo negatywnych odczuć.
Wyjazd ten dał nam bardzo dużo do myślenia, ale konkluzja jest prosta: trzeba pomagać armii ukraińskiej, bo to ona walczy za nas, za Europę, za nasze bezpieczeństwo, za wolny świat. Ludzie cywilni pomimo ciężkich warunków w okolicach Lwowa są obecnie bezpieczni i tam poza tymi godzinami oczekiwań naprawdę nic złego im się nie stanie. Funkcjonują tam różne polskie i ukraińskie grupy pomocy i działają one wzorowo! Ich widok napawa mnie nadzieją, że świat może być lepszy i dlatego właśnie pomagamy. Po to, by budować lepszy świat.