"Kieruj się na południe" już nie będzie takie samo. Rozmawiamy z polskim lektorem Map Google, który został zastąpiony przez syntezator
Jarosława Juszkiewicza możecie nie kojarzyć ani z nazwiska, ani z wyglądu. Jego głos znacie jednak prawie na pewno i od razu powiążecie go z określonymi zdaniami. Przez lata słyszeliście je w Mapach Google. Aż do drugiej połowy maja 2020, kiedy nastąpiła niespodziewana zmiana.
Ciepły, spokojny głos Jarosława Juszkiewicza wrył się w pamięć kierowców, którzy słuchali jego rad - włącznie z pamiętnym "kieruj się na południe". Teraz muszą się oni przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, ponieważ polski lektor został zastąpiony przez maszynę. Od jesieni zeszłego roku Google w kolejnych krajach zmienia nagrane formułki na komputerowy syntezator mowy Asystenta Google.
Zmiana ta została wymuszona przez nowy sposób działania Map Google, w których komendy będą teraz sporządzane na bieżąco i odnosiły się do określonych punktów odniesienia w otoczeniu. W ten sposób nowy system będzie mógł wskazywać nie tylko na strony świata, ale i powiedzieć "skręć w lewo za kościołem".
Zmiana ta może się wydawać pozytywna, gdyby nie fakt, że nowe komendy nie są już wydawane znanym głosem. Nowość, która miała poprawić życie kierowców, wywołała poruszenie, które zaskoczyło nawet samego głównego zainteresowanego. Z tej okazji nagrał on pożegnalny film.
Pożegnanie polskiego głosu Google Maps
Mateusz Żuchowski: W momencie, gdy zniknął pan z Map Google, okazało się, że zyskał pan sobie sympatię wielu Polaków. Kiedy pan zrozumiał swoją popularność?
Jarosław Juszkiewicz: Przez pierwsze lata kompletnie nie zdawałem sobie sprawy, jaką ta współpraca może mi przynieść popularność. Gdy nagrywałem te słowa, potraktowałem je po prostu jako kolejną pracę lektorską. Choć bycie lektorem nie jest sensem mojego życia, bo jestem dziennikarzem, to rzeczywiście to zlecenie sporo zmieniło.
MŻ: Jak doszło do tego, że pana głos pojawił się w tej popularnej aplikacji?
JJ: Lektorem jestem od dawna. W pewnym momencie, to było już ponad 10 lat temu, skontaktowało się ze mną studio, które - jak mogę się teraz domyślać - przygotowywało cały pakiet głosów dla Google'a. Zostałem zaproszony na casting, w którym zostałem wybrany spośród kilkudziesięciu kandydatów. Następnie… bardzo długo nic się nie działo. Musiały dopiero zostać spopularyzowane smarftony, a aplikacja zostać udostępniona także na iPhone'a, by mój głos do mnie wrócił. Stało się to przypadkiem, gdy w 2012 roku telefon zaczął niespodziewanie mówić do mnie moim głosem. Wtedy pomyślałem: "aha, to będzie duża rzecz".
MŻ: Jak duża się ta rzecz okazała?
JJ: To był piękny czas. Obecność w Mapach Google bardzo mi pomogła w życiu. Stałem się rozpoznawalny. Do dziś dostaję filmiki z różnych części świata, na przykład z Dubaju, gdzie samochód jedzie pomiędzy pięknymi wieżowcami i nagle słychać mój głos mówiący, by skręcić w prawo.
MŻ: Czy jest to już taka popularność, która daje panu rozpoznawalność na ulicy?
JJ: Absolutnie nie, mój głos nie jest ze mną kojarzony i jest to najpiękniejszy sposób popularności. By mnie ktoś rozpoznał, muszę się odezwać i to też tylko określonym tembrem głosu. To mi na przykład pozwoliło świetnie się bawić w Uberze. Tam większość kierowców jeździ właśnie na Mapach Google. Uwielbiałem na koniec naszej wspólnej podróży powiedzieć "miejsce docelowe znajduje się po lewej stronie". Nie wiedzieli, co się dzieje.
MŻ: A czy dostaje pan jakieś szczególne prośby, żeby przeczytać jakieś słowa lub zdania?
JJ: Oczywiście każdy by chciał usłyszeć, jak przeklinam. Uspokajam: jestem zwykłym człowiekiem i przeklinam jak każdy inny człowiek, a nawet, jak na radiowca przystało, robię to bardziej.
MŻ: Jak wyglądało samo nagranie dla Google'a? Wyobrażam sobie, że zebranie wszystkich potrzebnych komend mogło trwać całymi dniami.
JJ: Tu się pan zdziwi: całość zajęła nam ze 40 minut. Cała sztuka przy nagrywaniu komend tego typu polega na tym, by przeczytać poszczególne części zdania tak, żeby po złożeniu w całe zdanie brzmiało to jak zdanie żywego człowieka. Skoro pan pyta o to, jak to nagranie wyglądało od kuchni, to znaczy, że wykonałem swoją pracę dobrze.
MŻ: Wiedział pan, kiedy zostanie pan zastąpiony?
JJ: Absolutnie nie. Nigdy nie miałem nawet kontaktu z firmą Google, cała współpraca odbyła się przez pośrednika, który mnie zwerbował. O tym, że to już koniec, dowiedziałem się od koleżanki, która rozdygotana wysłała do mnie SMS-a o treści "Jarek, co się z Tobą stało?" Włączyłem więc aplikację i usłyszałem "kieruj się na południe" już innym głosem.
Spodziewałem się tego i wiedziałem, że w końcu zostanę kiedyś zastąpiony. Nie sądziłem nawet, że mój głos będzie towarzyszył kierowcom tak długo i że zastąpi mnie nie inny lektor, a Asystent Google, czyli wytwór sztuczny. Przyznam, że mnie on zirytował i od razu wyłączyłem dźwięk w aplikacji.
MŻ: A czy wcześniej słuchał pan w aucie wypowiadanych przez siebie komend?
JJ: Korzystając z Map Google, wyłączałem dźwięk, by nie słuchać swojego głosu. Inaczej wychodziły z tego różne sytuacje. Na przykład jechałem z żoną - a żony, wiadomo, lepiej wiedzą, gdzie jechać - i mówiła do mnie: skręć w lewo. Na to z głośników słyszę, jak sam mówię: skręć w prawo. I co tu zrobić?
W naszym związku jesteśmy kwita, bo moja żona także jest lektorką. Wryła się w powszechną świadomość Polaków, bo przez lata informowała przy włączaniu komputera, że baza wirusów programu avast została zaktualizowana. Ale nie tylko. Kiedyś jednym z jej zleceń było nagranie komunikatów dla odkurzacza Roomba. Po latach kupiliśmy sobie taki odkurzacz, ale zapomnieliśmy już zupełnie o jej wcześniejszym doświadczeniu z tą firmą. Aż tu nagle kiedyś w mieszkaniu odkurzacz miga do mnie czerwonym światełkiem i wydobywa się z niego głos mojej żony z rozkazem "opróżnij pojemnik na śmieci".
MŻ: Teraz, gdy nie ma już pana w Mapach Google, gdzie jeszcze można pana usłyszeć?
JJ: Niezmiennie pracuję w Polskim Radiu Katowice, gdzie prowadzę audycje dotyczące nauki i nowych technologii. Można mnie usłyszeć także w seansach Planetarium Śląskiego, choć na tę chwilę jest ono w remoncie. Występuję jeszcze w filmach instruktażowych BMW, automacie jednego z programów car-sharingowych i milionie innych miejsc, o których już nawet nie pamiętam.
Oprócz Map Google prowadziłem także kierowców w aplikacji Yanosik i w tym zakresie nic się nie zmieniło. To ciekawe, bo polski dostawca nawigacji poszedł w kierunku odwrotnym niż Google - najpierw miał głos wygenerowany przez komputer, ale z czasem zmienił go na prawdziwego człowieka.
MŻ: To mnie prowadzi do pytania, czy zastępowanie człowieka syntezatorem to dobry kierunek rozwoju. Czy kiedykolwiek uda się wiarygodnie zastąpić ludzki głos?
JJ: Nie wiem, czy pan zauważył, ale w naszym życiu jesteśmy otoczeni robotami, które wykonują za nas różne rzeczy. Jednak wbrew przewidzeniom futurologów z lat 50. czy 60., nie przypominają one swoim wyglądem człowieka. Mam taką teorię, że dzieje się tak z określonych powodów. Myślę że nasza natura kazałaby nam mieć dużą nieufność do urządzenia, które udaje człowieka, reaguje jak człowiek, ale nie jest człowiekiem.
W związku z tym myślę, że takie syntezatory mowy będą dobre dopiero wtedy, gdy całkiem nie będzie można ich odróżnić od ludzi. O naturalnej wymowie decyduje w końcu wiele niuansów. Dla przekonującego efektu potrzebne są nawet niedoskonałości. To trudno opisać, po prostu się je wychwytuje uchem. Automat tymczasem, nawet nauczony naturalnych reakcji, dane zdanie czyta tak samo. To denerwuje potwornie. Mimo znacznych postępów na tym polu i interesu firm takich jak Google wydaje mi się, że zawód lektora ma przed sobą jeszcze przyszłość mierzoną w dekadach. O swoją pracę jestem więc spokojny.