Auta w Polsce trują, a rząd nie reaguje - NIK dosadnie o skutkach zaniedbań

Diesle z wyciętymi filtrami DPF i nadmiernie wyeksploatowane auta przekraczające dopuszczalne normy emisji spalin są plagą polskich dróg, nad którą władze kompletnie nie panują. Z powodu nadmiernych zanieczyszczeń umiera więcej osób niż w wypadkach drogowych - wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli.

Taki widok niestety nie jest w Polsce rzadkością.
Taki widok niestety nie jest w Polsce rzadkością.
Źródło zdjęć: © fot. Autokult
Aleksander Ruciński

03.12.2020 | aktual.: 16.03.2023 15:22

Obraz zmotoryzowanej Polski, jaki wyłania się z najnowszego raportu NIK, niestety nie jest zbyt pozytywny. Obecny system nie jest wystarczająco wydajny w skutecznym eliminowaniu z ruchu pojazdów charakteryzujących się nadmierną emisją spalin, a kontrole przeprowadzane przez policję i inspekcję transportu drogowego są zbyt rzadkie, by przynieść oczekiwany skutek. To najważniejsze zarzuty sformułowane w raporcie w stosunku do organów odpowiedzialnych za taki stan rzeczy.

Śmiertelne skutki zanieczyszczeń

Według danych Europejskiej Agencji Środowiska w 2019 roku z powodu nadmiernych zanieczyszczeń powietrza umarło w Europie około 400 tys. osób, z czego 1/10 w samej Polsce. Oznacza to, że przedwczesna śmierć spowodowana "brudnym" powietrzem jest nad Wisłą 10-krotnie częstszym zjawiskiem niż śmierć w wyniku wypadku drogowego.

Zgodnie z raportem NIK dużą winę za taki stan rzeczy ponoszą nadmiernie trujące auta, będące bardziej szkodliwe od zanieczyszczeń przemysłowych ze względu na większą skalę zjawiska i rozprzestrzenianie spalin w bezpośredniej bliskości ludzi. W Warszawie i Krakowie spaliny samochodowe mogą odpowiadać nawet za 75 proc. dwutlenku azotu NO₂ obecnego w powietrzu.

Polska stoi samochodami

O ile w ostatnich latach za sprawą funduszy unijnych udało się w dużym stopniu zminimalizować skalę zanieczyszczeń przemysłowych, o tyle w temacie samochodów nie zmieniło się praktycznie nic. Mało tego - od lat obserwujemy sukcesywny przyrost liczby pojazdów na polskich drogach. Od 2004 roku, gdy weszliśmy do UE, wzrosła ona dwukrotnie.

Niestety, większość z nich stanowią leciwe, wyeksploatowane auta z Zachodu, czego najlepszym dowodem jest średni wiek pojazdów w Polsce szacowany na 15 lat - i to po odjęciu tzw. aut-widmo, czyli rekordów widniejących w bazie CEPiK, które dotyczą samochodów niewyrejestrowanych, ale porzuconych lub zezłomowanych.

Obraz
© Opracowanie własne NIK na podstawie badań IBRM SAMAR.

Obecnie na 1000 Polaków przypada średnio aż 580 samochodów, co jest znacznie większą wartością niż w krajach wysoko rozwiniętych. Dla przykładu - w Niemczech jest to 300 aut. Co więcej, aż 73,6 proc. samochodów jeżdżących po polskich drogach ma więcej niż 10 lat. W tej kwestii w UE gorsza od nas jest tylko Łotwa.

Badania są rzadkie, ale potrzebne

O tym, jak bardzo rzeczywistość odbiega od norm i planów, najlepiej świadczą wyniki badań emisji spalin przeprowadzone w 2019 roku na terenie Krakowa. Diagności, policjanci i inspektorzy sprawdzili łącznie 62 798 aut. W 57 proc. przypadków stwierdzili przekroczenie dopuszczalnych norm w zakresie tlenków azotu, w 48 proc. tlenku węgla, 45 proc. węglowodorów i 40 proc. pyłów.

Oznacza to, że blisko połowa aut jeżdżących po Krakowie przyczyniła się do nadmiernego zanieczyszczenia powietrza. Skala zjawiska jest więc poważna. Niestety, władze zdają się ją bagatelizować. NIK przeprowadziła więc kontrole pozwalające ustalić, "czy obowiązujące regulacje prawne, rozwiązania organizacyjne i techniczne oraz działania wymienionych organów administracji publicznej pozwalały na skuteczne eliminowanie z ruchu drogowego pojazdów z nadmierną emisją substancji szkodliwych dla ludzi i środowiska." Wyniki nie były pozytywne.

W tej sprawie nie ma niewinnych

Nietrudno się domyślić, że przyczyną takiego stanu rzeczy są głównie kwestie ekonomiczne. Polscy kierowcy nie jeżdżą przecież trującymi autami dla własnej przyjemności. Często po prostu nie stać ich na nowszy, bardziej ekologiczny samochód. Z tych samych względów rozpowszechniony jest proceder usuwania filtrów i urządzeń mających na celu obniżenie emisji spalin. Wycięcie filtra DPF, gdy ten odmówi posłuszeństwa, jest przecież tańsze niż zastąpienie go nowym elementem.

Ekonomia nie może być jednak stawiana ponad zdrowie i życie ludzi. Niestety, obecne prawo sprzyja nadużyciom na tym polu. Świadczenie usług usuwania filtrów DPF teoretycznie jest w Polsce nielegalne, ale żadna ze skontrolowanych przez NIK jednostek policji nie prowadziła działań przeciwko podmiotom specjalizujących się w takiej działalności.

Lista zarzutów wobec policji i ITD jest jednak dłuższa. NIK stwierdza bowiem, że kontrole emisji spalin przeprowadzane na drogach nie przełożyły się na eliminowane z ruchu pojazdów zagrażających środowisku. Zabrakło systematyczności, większej częstotliwości działań, odpowiedniego przeszkolenia funkcjonariuszy, a nawet właściwej kalibracji używanego sprzętu, nie mówiąc o brakach sprzętowych.

Obraz
© NIK na podstawie danych KGP

Negatywnie oceniono też działania Ministerstwa Infrastruktury, które - zdaniem NIK - powinno wprowadzić sankcje za działalność polegającą na usuwaniu fabrycznych urządzeń obniżających emisję spalin i wprowadzić przepisy nakazujące dodatkowe przeglądy potwierdzające zdatność pojazdu do użytku po przekroczeniu odpowiedniego wieku i przebiegu.

NIK zaleciła także stworzenie określonych scenariuszy badań emisji spalin z obowiązkowym zastosowaniem podczas wykonywania przeglądu, gwarantujących, że na drogi wyjdą tylko te auta, które odpowiadają wymogom homologacyjnym.

Odpowiednie rozwiązania prawne i zwiększenie liczby kontroli to niezbędne kroki, które powinny podjąć władze w celu obniżenia zanieczyszczeń emitowanych przez pojazdy poruszające się po polskich drogach. Zalecane przez NIK zmiany, nawet jeśli zostaną wdrożone, nie zadzieją się jednak od razu. Jeszcze dłużej potrwa zapewne zmiana mentalności i postrzegania działań szkodzących środowisku, na które większość z nas nadal przymyka oko.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)