Ionity opublikowało polski cennik ładowania. Prąd droższy niż paliwo
Ponad 100 zł za przejechanie 100 km - tyle będzie można zapłacić, jeśli wybierzemy się w trasę elektrycznym audi i skorzystamy z superszybkiej stacji Ionity. Polski cennik za ładowanie zwala z nóg. Czy w związku z tym powinniśmy dziwić się, że Polacy nadal są nieprzychylni alternatywnym źródłom napędu?
Ionity to europejski operator obługujący sieć szybkich ładowarek, które niebawem mają pojawić się także w Polsce. Urządzenia te pozwalają zasilać akumulatory samochodów elektrycznych z mocą do 350 kW. Jeśli dysponujemy odpowiednim autem, cały proces jest szybki i wygodny - nie powinien trwać więcej niż pół godziny. Szkoda tylko, że trzeba za to zapłacić naprawdę sporo.
To się nie opłaca
Z polskiego cennika opublikowanego właśnie przez Ionity wynika, że za 1 kWh zapłacimy równe 3,5 zł. Ładując od zera do pełna Audi e-tron z baterią o pojemności 95 kWh zostawimy na stacji 332 zł. Kilka miesięcy temu Michał Zieliński wybrał się takim autem do Lyonu, przejeżdżając około 300 km na pełnym ładowaniu. Przy takim zasięgu oznacza to kwotę przekraczającą 100 zł na każde przejechane 100 km.
Dla porównania - w teście Mateusza Żuchowskiego porównywalne Audi Q7 z trzylitrowym turbodieslem spaliło 8,4 litra oleju napędowego na 100 km. Przy obecnych cenach paliwa daje to kwotę około 45 zł. Jazda dieslem w trasie okazuje się więc ponad dwukrotnie tańsza niż autem elektrycznym zasilanym na szybkich stacjach ładowania Ionity.
Należy też pamiętać, że nie wszystkie samochody mogą być ładowane mocą 350 kW. W praktyce oznacza to, że wielu użytkowników zapłaci krocie za ładowanie na Ionity, nie wykorzystując w pełni możliwości urządzeń. Ponadto niektórzy producenci - jak np. Porsche - nie zalecają częstego korzystania z szybkiego ładowania, ponieważ prowadzi to do szybszego zużycia akumulatora.
Warto mieć subskrypcję
Stawka zaproponowana przez operatora szokuje. Na szczęście istnieją programy miesięcznych subskrypcji takie jak np. Audi Charging Service czy Volkswagen WeCharge, które pozwolą obniżyć koszty ładowania nawet o połowę. Abonament Audi kosztujący 77 zł miesięcznie pozwala ładować auto za kwotę 1,43 zł/kWh, a nowi klienci są zwolnieni z opłaty podstawowej w pierwszym roku korzystania z usługi.
Niestety, klienci z "ulicy" muszą liczyć się z dużo większymi wydatkami. Co więcej, okazuje się, że konkurencja nie jest znacząco tańsza. Dla przykładu - firma Greenway w najtańszej opcji ładowania mocą do 40 kW pobiera 2,27 zł za kWh. Przy mocy powyżej 150 kW jest to już 2,98 zł za kWh.
Za granicą jest taniej
Cieszymy się, że stacje ładowania stają się coraz powszechniejszym elementem polskiego krajobrazu. Szkoda tylko, że póki co trudno oprzeć się wrażeniu, że operatorzy korzystają z monopolu, narzucając zaporowe stawki. Skąd taki wniosek? Otóż w Norwegii Ionity liczy sobie za 1 kW 8,4 NOK, co w przeliczeniu daje jakieś 3,6 zł - praktycznie tyle samo co w Polsce.
Mało tego, w Niemczech i Wielkiej Brytanii jest nawet taniej - odpowiednio 0,79 euro (ok. 3,3 zł) lub 0,69 funta (3,45 zł). Oznacza to, że w ceny ładowania w Polsce w stosunku do średnich zarobków są horrendalnie wysokie. W takiej sytuacji trudno więc oczekiwać, że Polacy przekonają się do aut elektrycznych. Jeśli dodamy do tego koszty zakupu aut zasilanych prądem, okaże się, że nie istnieją żadne ekonomiczne przesłanki do zmiany motoryzacyjnych przyzwyczajeń.
O milionie aut elektrycznych możemy tylko pomarzyć
Wyłącznie ekologiczne pobudki to zbyt mało, by w kraju, w którym wielu osób nadal nie stać na zakup choćby podstawowego, nowego auta nastąpił szybki rozwój elektromobilności. Dopóki nie poczujemy, że jazda elektrykiem się zwyczajnie opłaca, nadal będziemy używać starych i tanich w eksploatacji diesli. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że operatorzy stacji ładowania w kolejnych latach doczekają się agresywnej konkurencji, która unormuje sytuację.
Jak na razie bowiem wysokie ceny ładowania mogą przynieść odwrotny skutek od oczekiwanego, sprawiając, że osoby, które rozważały zakup auta elektrycznego, po dokonaniu kilku kalkulacji zrezygnują z tego pomysłu na rzecz klasycznego i tańszego w eksploatacji benzyniaka lub opcji pośredniej w postaci hybrydy. Mówiąc szczerze - trudno im się dziwić.