Klasyki na ulicach. Fotospot Youngtimer Warsaw sprawił, że piesi zapominali dokąd idą
To nie pierwszy raz, kiedy lśniące, a niekiedy okryte patyną, klasyki wyjechały na ulice Warszawy. Pandemia wymusiła, by spotkanie znów miało charakter "lotny". Impreza była wyjątkowa z jeszcze jednego powodu – spoty Youngtimer Warsaw obchodzą 10-lecie.
Kiedy w zeszłym roku większość imprez musiała zostać odwołana ze względu na pandemię koronawirusa, wszyscy mieli nadzieję, że restrykcje nie zablokują tegorocznego sezonu wszelkich wydarzeń. Niestety, wiele z nich znowu musiało zostać przesuniętych, jak np. targi w Poznaniu. Inne z kolei kontynuują swój dotychczasowy, miejmy nadzieję, że przejściowy charakter, jak np. spoty Youngtimer Warsaw. A właściwie fotospoty.
Na czym polegają? Wielogodzinne spotkania w charakterystycznych miejscach stolicy zostały w zeszłym roku zamienione na lotne przejazdy po Warszawie, gdzie w wyznaczonych punktach można było spotkać fotografów. I to nie tylko tych profesjonalnych, ale też niezliczoną ilość pieszych, spieszących z wyjęciem telefonu. Krótko mówiąc, klasyki wyjechały na ulice.
W tym roku owe spotkanie miało jeszcze z jednego powodu wyjątkowy charakter. To już 10 lat, odkąd miłośnicy youngtimerów, ale nierzadko i oldtimerów, gromadzą się, by wspólnie podziwiać swoje maszyny, zamienić dwa słowa, a kiedy jeszcze restrykcje na to pozwalały, zjeść kawałek pizzy czy kiełbaskę z grilla.
Dlatego też, poza luźną rundką po mieście, wyznaczono 7 punktów, które przez lata zakorzeniły się w świadomości uczestników spotów. Wśród nich były dwa miejsca przy fabryce FSO, PKP Powiśle, pl. Trzech Krzyży, pl. Teatralny, Torwar oraz ul. Zieleniecka. Nie mogłem więc nie uczestniczyć w tym wydarzeniu, ale że moje BMW wciąż czeka na "lepsze czasy", zabrałem poloneza. Tak, odpalił.
Czerwony dywan dla samochodów
Zmierzając w kierunku jednego z miejsc, doskonale znanego fotografom motoryzacyjnym, czyli pl. Trzech Krzyży, usłyszałem przenikliwy, gardłowy warkot, a moim oczom ukazała się przesłodka replika Abartha 695 zbudowana przez Fiat Varsavia. Zarówno doznania dźwiękowe, jak i dbałość o najmniejsze detale, po prostu rozczulała. I to nie tylko mnie, ale i innych kierowców. Zanim zniknęła mi z horyzontu, skręciłem w ul. Bracką i podjeżdżając do miejsca, zobaczyłem tłum osób z palcami na spuście migawki, który tworzył niemalże bramę.
Zatrzymałem się na parkingu, żeby popodziwiać przejeżdżające auta. Różnorodność zarówno pod kątem marek, jak i okresów produkcji robiła wrażenie, ale przede wszystkim pozwalała poczuć powiew przeszłości. Zaczynając od najróżniejszych mercedesów, zgrupowanych w kolumnie mazd MX-5, aż po kontrastującą na tle poczciwego malucha "gelendę".
Nie brakowało też rzadszych kąsków. Jednym z nich było bez wątpienia Ferrari 400i, za którym starały się nadążać niemal wszystkie obiektywy. Nie mniejszą uwagę zwracała czarna mazda 323 "na czarnych". Swoją obecnością zaszczycili też właściciele nieco nowszych, ale wyjątkowych ze względu na wersję czy kultowość, aut. Zobaczyć w oryginalnym stanie mitsubishi lancera evo VII graniczy dziś niemal z cudem.
Kolejnym przystankiem było nie mniej kultowe dla uczestników spotów Youngtimer Warsaw miejsce – okolice PKP Powiśle. Tu wiele osób zatrzymywało na chwilę swoje maszyny, by po 5-10 minutach ruszyć w dalszą trasę. Spontaniczne rozmowy przerwał w pewnym momencie wjazd dwóch wołg. Jednej eleganckiej, a drugiej – kruczoczarnej. Strach się bać. Ja się tak jej bałem, że aż nie zrobiłem jej zdjęcia. Jeszcze by mnie porwała.
Kolejno nadjeżdżające auta i ryk silników przerywany był tylko zewsząd słyszalną migawką. A ta nabrała na częstotliwości, gdy nadjechał prowler. Uwagę zwrócił też renault avantime i to nie tylko dlatego, że był chyba jednym z najmłodszych aut, ale także dlatego, że miał żółte tablice rejestracyjne. Ale w końcu wiek nie jest jedynym, ani koniecznym kryterium, by je zdobyć.
Ostatnim przystankiem na mojej trasie było nie mniej kultowe miejsce, nie tylko dla spotów Youngtimer Warsaw, ale dla niemal wszystkich grup pragnących spotkać się w sezonie wiosenno-letnim. Okolice Stadionu Narodowego. I to tu widać było najbardziej, że charakter spotkań został chwilowo zmieniony. Zazwyczaj wypełniony po brzegi plac żwirowy oraz sąsiadujący z nim parking tym razem gościł zaledwie garstkę aut.
Ustawiłem się więc obok alejki maluchów, ale ten zwracający uwagę był kilkadziesiąt metrów dalej. Wadera-Incar. Powstało ich ok. 20 egzemplarzy, a jeden stał przede mną. Szukając kolejnych perełek, nie rozczarowałem się panującym kontrastem – od mieniącego się opla GT, aż po pokrytego swoistym meszkiem trabanta universal. Idąc dalej, we znaki dało się znów moje osobliwe zainteresowanie polską motoryzacją. Tarpan 239D, z drewnianą skrzynią ładunkową, napędzany 3-cylindrowym silnikiem Diesla o pojemności 2,5 litra i mocy 42 KM.
Podczas tych kilku godzin, oprócz zmiany formy spotkań, można było zobaczyć coś jeszcze. Że tego typu spotkania dają niepowtarzalną okazję do oderwania się od codzienności. Krótkie rozmowy czy to na parkingu, czy postoju na czerwonym świetle dawały trudną do zmierzenia radość. I to nie tylko właścicielom, ale też przygotowanym fotografom i przypadkowym przechodniom, którzy, można było odnieść wrażenie, wręcz zapominali, że szli gdzieś w sobie znanym celu.
Liczbę uśmiechów i kciuków uniesionych w górę możnaby przyrównać do ilości przepalonego w niedzielne popołudnie przez uczestniczące youngtimery paliwa. Bez wątpienia takie spotkania zyskują na popularności, także wśród obserwatorów. I miejmy nadzieję, że już w niedługim czasie, zostanie im przywrócony taki charakter, który był nam znany przez ostatnie 10 lat. Tymczasem zapraszam do poniższej galerii, gdzie znajdziecie więcej zdjęć wspaniałych aut.