A jednak się da, czyli miniporadnik dla frustratów [felieton konkursowy]

A jednak się da, czyli miniporadnik dla frustratów [felieton konkursowy]

Fot. flickr.com/photos/noisemedia (lic.CC)
Fot. flickr.com/photos/noisemedia (lic.CC)
Platforma Autokult
04.03.2013 15:44, aktualizacja: 13.10.2022 10:18

Chcę przemówić dziś do wszystkich uciśnionych i zagubionych. Wstańcie Wy, których frustracja na drodze uchodzi tylko z piskiem opon! Wstańcie znudzeni i znużeni! Niech wstaną ci, którzy notorycznie dają się złapać na fotoradar! Ci, którym odebrano prawo jazdy, mogą siedzieć, ale Wy, którzy jeździcie pijani – wstańcie i wyjdźcie! Niech powstaną ci, których męczą korki! Niech powstaną wszyscy, którzy na myśl o jeździe miejskiej dostają dreszczy! Powstańcie Wy, którzy czujecie, że coś utraciliście, że czegoś Wam brak! Stoicie? To dobrze, teraz usiądźcie i posłuchajcie.

Chcę przemówić dziś do wszystkich uciśnionych i zagubionych. Wstańcie Wy, których frustracja na drodze uchodzi tylko z piskiem opon! Wstańcie znudzeni i znużeni! Niech wstaną ci, którzy notorycznie dają się złapać na fotoradar! Ci, którym odebrano prawo jazdy, mogą siedzieć, ale Wy, którzy jeździcie pijani – wstańcie i wyjdźcie! Niech powstaną ci, których męczą korki! Niech powstaną wszyscy, którzy na myśl o jeździe miejskiej dostają dreszczy! Powstańcie Wy, którzy czujecie, że coś utraciliście, że czegoś Wam brak! Stoicie? To dobrze, teraz usiądźcie i posłuchajcie.

Mógłbym mieć wiele powodów, żeby się wkurzać. Każdy kierowca ma jakieś, każdy użytkownik dróg publicznych w Polsce i poza jej granicami ma i się wkurza. Taka postawa, wpisująca się poniekąd w polską mentalność, stała się wręcz modna. Angielski dziennikarz o tym, co go wkurza, pisze książkę, którą można wygrać w konkursie na tekst o tym, co wkurza Ciebie. Można się pastwić nad rosnącymi cenami paliw, nad lawinowym przyrostem aut w miastach, nad stanem infrastruktury drogowej. Głupota niektórych użyszkodników doprowadza do szału, niedzielni kierowcy najbardziej irytują w soboty, a każde kolejne doniesienie o Civicu nawiniętym na pień przydrożnego drzewa wzbudza skojarzenia z darwinowską teorią doboru naturalnego.

Gdybym jeździł Volkswagenem, to wkurzaliby mnie ludzie w Mercedesach, gdybym jeździł merolem, to w beemach, gdybym jeździł BMW, to wkurzaliby mnie ci, którzy jadą wolniej. Zauważyłeś może, że każdy, kto jedzie szybciej od Ciebie, to idiota i dawca, a kto wolniej - jeździ jak baba albo najpewniej babą jest? Źródeł frustracji na drodze nie brakuje. Niestety u większości kierowców to właśnie frustracja zajęłaby pierwszą pozycję w rankingu odczuć związanych z wyrażeniem „dojazd do pracy”, gdyby tylko takowy przygotować. Na kolejnych stopniach podium znalazłoby się poczucie uciekającego w korku czasu i tęsknota za swobodną jazdą bez ograniczeń. A które miejsce przypadłoby przyjemności prowadzenia?

Fot. flickr.com/photos/usnationalarchives (lic.CC)
Fot. flickr.com/photos/usnationalarchives (lic.CC)

Kocham motoryzację, pragnę jej wolności i piękna. Gdyby było inaczej, nie przejmowałbym się tak bardzo i nie pisałbym tych słów. Gdybyś Ty, drogi Czytelniku, też jej nie kochał, nie natrafiłbyś zapewne na ten tekst. Zakładam więc, że zwracam się w tym momencie do człowieka, który pragnie, żeby jazda autem była czymś więcej niż tylko przykrym obowiązkiem. Nie zastanawiałeś się kiedyś, jak wyglądasz z perspektywy siedziska pasażera, kiedy stojąc w korku, wkurzasz się i rzucasz przekleństwami, starając się jednocześnie zmienić krawat, stację radiową i bieg, nie oblewając się przy tym kawą? Spróbuj się nagrać i odtworzyć nagranie w domu, na spokojnie. Powinieneś poczuć lekkie zażenowanie.

Może już czas, żeby przestać się denerwować za kółkiem? Wrzody żołądka to nic przyjemnego, a złość piękności szkodzi. "Attitude is everything", jak mawiają nasi angielscy pracodawcy. Czas zmienić nastawienie i pozwolić sobie zacząć ponownie czerpać przyjemność z jazdy. I wcale nie chodzi mi o pierwsze skojarzenie z pustą nitką asfaltu, wijącą się wśród skał wybrzeża Norwegii, po której swobodnie mknie nowe Audi. Myślę o staniu w warszawskich korkach w zimny, listopadowy, wtorkowy poranek w Passacie B5 TDI wziętym na kredyt i odnajdywaniu w tym przyjemności.

No dobrze, ale jak tego dokonać, jak zamienić codzienną frustrację w pozytywną, życiodajną energię? Skąd czerpać przyjemność, która wydawała się na wyciągnięcie ręki, kiedy kupowałeś Hyundaia? By ją odnaleźć, należy przejść przygotowany i przetestowany przeze mnie proces konwersji sposobu myślenia i jeśli to nie pomoże, zdecydować się na jeden odważny krok. Sam zabieg nie jest skomplikowany, ale wymaga odrobinę samozaparcia i pracy, którą zaczynamy w najbardziej zaognionym zakątku naszej duszy.

Faza pierwsza: akceptacja. Wewnętrzny Polak buntownik nie daje nam spokoju, podnosi ciśnienie i każe zbierać cztery tony prochu strzelniczego w celu wysadzenia budynku Sejmu, żeby tylko nie dać się ogłupić i obłupić. Poniekąd jest to postawa słuszna historycznie, ale dobrze wiemy, że do niczego pozytywnego nie prowadzi. Kiedy przyjdzie czas walki z podatkowym okupantem, będziemy walczyć ramię w ramię, zrobimy blokadę drogową, podpiszemy petycję, będziemy tankować po kropelce, ale teraz spokój.

Pozostaje nam jedynie zaakceptować ceny paliw, wysokość podatków, dziury w drogach, urzędniczą niekompetencję, głupotę stojącego przed nami w korku i fabrycznie skróconą żywotność turbo w TDI, plastikowość i bezduszność dzisiejszych maszyn, ceny w serwisach i marketingowy bullshit, rozdźwięk między wyglądem nowych aut a przestrzenią, w której są użytkowane, oraz ich właściwościami a potrzebami, które mają spełniać. Po co się denerwować, skoro i tak nic nie możemy zrobić? Akceptacja stanu faktycznego wcale nie musi oznaczać jego afirmacji, ale jest swoistym przejściem przez próg, dajmy na to, zwalniający.

Faza druga: docenienie. Kiedy już zaakceptujesz zastaną rzeczywistość, rozejrzyj się i spróbuj znaleźć choć jeden pozytywny jej element. To po to, byś przestał widzieć świat w kolorach asfaltu. Kiedy ostatni raz podziękowałeś swojemu autu za wspólną, bezpieczną i bezproblemową podróż? Ja wiem, że samochód to nie żona, nie trzeba z nim rozmawiać. Ale można i on (a może ona) tego potrzebuje. Nie udowodniono co prawda wpływu rozmowy na stan techniczny pojazdu, ale dialog to podstawa w każdym związku.

Czy jesteś wdzięczny swojej Alfie za to, że jej zawieszenie dało radę przejeździć jeszcze jeden tydzień? Wiesz, ile wysiłku kosztuje Twoją Corollę wtapianie się w tłum każdego dnia? Czy cieszysz się, że nie ukradli Ci jeszcze Twojego Golfa IV? Doceniłeś łatwo zmywalną tapicerkę, po tym jak zachlapałeś ją colą? Pomyśl o sąsiedzie i jego rdzewiejącym "okularze", a od razu polubisz swojego ocynkowanego Citroëna. Przykłady można by mnożyć, jednak ważne jest, by chcieć dostrzec jak maszyna, upośledzona już na starcie przez księgowych koncernu, stara się sprostać Twoim wymaganiom. Docenić należy też inne czynniki, jak na przykład uprzejmość innego kierowcy czy dany nam czas spędzany codziennie w korku. I tu dochodzimy to kolejnego punktu.

Faza trzecia: zapobieganie. Pogodziłeś się już z sytuacją, w jakiej się znajdujesz, i zaczynasz w tym szaleństwie doceniać z pozoru nieistotne szczegóły. Wiesz też, że dzisiaj zmarnujesz godzinę, stojąc, a nie jadąc i nudząc się jak mops. Mając tego świadomość, możesz zacząć zapobiegać frustracji już przed wyjściem z domu. Przygotuj sobie płytę z ulubioną muzyką, audiobooka czy lekcje angielskiego i twórczo wykorzystaj godzinę spokoju od gderającej żony. Zapobieganie nudzie w wersji dla hardcore'ów może polegać na kupnie Volvo z padniętą przepustnicą i brakiem wolnych obrotów.

Codzienna jazda w korku może stać się wyzwaniem, któremu podołają tylko nieliczni. Zapobieganie to rozwiązywanie problemów, które napotkamy w przyszłości. Zamiast denerwować się na głupotę nawigacji, lepiej przestudiować trasę na mapie przed podróżą: olać Fejsa i wyjechać wcześniej na zajęcia, żeby nie prowokować fotoradarów; przeanalizować domowy budżet raz jeszcze, zanim się weźmie kredyt na Passata i tym razem uwzględnić wymianę wtryskiwaczy. Możemy już na starcie poradzić sobie z problemami własnego autorstwa. Na tym etapie kuracji powinien zapalić się w Tobie płomyk nadziei, jednak to następna faza przynosi największe efekty.

Fot. flickr.com/photos/travelinlibrarian (lic.CC)
Fot. flickr.com/photos/travelinlibrarian (lic.CC)

Faza czwarta: odrzucenie. Należycie przygotowani przechodzimy do ostatniego etapu, który w założeniu ma nas uwolnić od frustracji, nadać lekkość codziennym obowiązkom i tchnąć powiew radości prosto w nasz układ dolotowy. Tutaj potrzebna jest zmiana. Zmiana perspektywy, podejścia, spojrzenia, a może i czegoś znacznie większego, jeśli poczujemy taką potrzebę. Po pierwsze powinieneś zmienić nastawienie, poluzować gumkę w kalesonach i odpuścić. Musisz odrzucić pokusę nerwowej, pseudodynamicznej jazdy i zrozumieć, że tak nie zaoszczędzisz ani czasu, ani tym bardziej pieniędzy.

Jazda miejska to nie kwalifikacje do GP Bahrajnu. Wpuszczając kogoś z podporządkowanej, nie zmniejszasz swoich szans na dojechanie do Auchan. Spróbuj jeździć płynnie, policz, ile kilometrów uda Ci się przejechać po mieście na jednym biegu. Zamiast wariować, podejdź do problemu z głową, zliczaj czas przejazdów, staraj się wybadać, który pas jest szybszy, śmiej się z buraków i daj wygrać głupszemu. Wiesz, ile satysfakcji daje świadomość, że Ty w Micrze i gość obok w Cayenne stoicie w korku z tą samą prędkością? Pewnie dużo więcej, niż gdybyś akurat siedział w Cayenne.

Niestety, kierowcy z grubszym portfelem często mają na tym polu dużo więcej pracy do wykonania. Chodzi o zyskanie dystansu do siebie i swojej fury. Wszyscy napinacze, tak drogowi, jak i internetowi, są śmieszni, ale trudno czasem zobaczyć takiego w samym sobie. Z fanatyka konkretnej marki zmień się w jej miłośnika i pomyśl, że ktoś może po prostu kocha te rozpadające się zawieszenia, gnijące blachy, głupiejącą elektronikę czy padające wariatory faz rozrządu. Wyobrażasz sobie siebie dzisiaj w swoim starym samochodzie, którym jeździłeś dziesięć lat temu? Pewnie wiele takich egzemplarzy jeszcze jeździ i dalej służą. Tobie też mógłby służyć, tylko prestiż nie ten. No i co z tego, że prestiż, że sąsiad patrzy i zazdrości, że szwagier kumpla ma lepszego, że rodzina komentuje?

Mnóstwo jest lepszych i na każdego kozaka znajdzie się większy kozak, a w korku w każdym aucie stoi się tak samo. Trzeba dostrzec, że koncernom wcale nie zależy na trwałości konstrukcji i łatwości w jej serwisowaniu. Dział marketingu dba o to, byś po czterech latach leciał do salonu i zmieniał auto na nowy, świeży model. Jesteś dojną krową zaszczutą reklamami. O co się ścigasz i z kim? Odrzuć konsumpcjonizm, a zaczniesz radować się tym, co już masz! Dla wielu kuracja kończy się w tym momencie, jednak w leczeniu skrajnych przypadków chronicznego braku zadowolenia i poczucia tęsknoty za utraconą wolnością trzeba zastosować jeszcze jedno lekarstwo.

Fot. Michał Cienkowski
Fot. Michał Cienkowski

Faza piąta, ostateczna: działanie. Aby odzyskać radość z własnych czterech kółek, trzeba wyzbyć się wszelkich uprzedzeń i nabrać dystansu do panujących tendencji. Musisz wypisać się z tego morderczego maratonu konsumpcjonizmu i odnaleźć własną ścieżkę realizacji. Popatrz, ile radości z jazdy youngtimerami czerpią ich miłośnicy. Zapaleńcy, restaurujący pozornie nieatrakcyjne, stare graty, robią z nich błyszczące perełki, jeżdżą na zloty i cieszą się z każdego kilometra. Wyścigi na ćwiartkę czy zawody driftingowe przyciągają rzesze kibiców, a imprezy rajdowe dostępne dla każdego amatora tylko się mnożą.

Ile satysfakcji może dać wyregulowanie gaźnika albo odświeżenie skórzanej tapicerki, zamontowanie utwardzonego zawieszenia czy oklejenie auta folią w niecodziennym kolorze. Taka prosta radość może płynąć z różnych źródeł. Różne mamy preferencje, różne auta nas kręcą. Jednak jeśli czujesz się zmęczony swoim plastikowym, emocjonującym jak sucha bułka wozidłem i chcesz poczuć ducha tej prawdziwej, nieskrępowanej normami Euro motoryzacji – idź i sprzedaj swój samochód!

W jego miejsce kup takie auto, o którym marzyłeś jeszcze kilka lat temu lub które teraz spędza Ci sen z powiek, tylko boisz się odważyć. Wybierz taki model, który zachwyca Cię linią i kusi wnętrzem albo urzeka prostotą i skutecznością rozwiązań. Auto, do którego będziesz wsiadał z uśmiechem, o które będziesz chciał dbać, które stanie się Twoim przyjacielem, z którym czas w korku będzie płynął szybciej, a usterki będzie można łatwo wybaczyć. Samochód, którego żona nie będzie znosiła, ale za to syn będzie nim zachwycony. Niech serce zacznie Ci podpowiadać, bo tam kupuje się radość, gdzie płaci się pasją!

I pamiętaj, życie jest zbyt krótkie, żeby jeździć nudnymi samochodami!

Autorem tekstu jest Michał Cienkowski, zwycięzca konkursu "Wytrącony z równowagi".

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)