Ratując innym życie, muszą skakać na głęboką wodę. Wszystko przez przepisy

Ratując innym życie, muszą skakać na głęboką wodę. Wszystko przez przepisy

Nawet jeśli karetka czy radiowóz jedzie z sygnałami uprzywilejowania, odpowiedzialność za wypadek często spada na barki jego kierowcy
Nawet jeśli karetka czy radiowóz jedzie z sygnałami uprzywilejowania, odpowiedzialność za wypadek często spada na barki jego kierowcy
Źródło zdjęć: © Kamil Krukiewicz/REPORTER
Tomasz Budzik
19.11.2021 10:53, aktualizacja: 14.03.2023 14:21

Kierowcy karetek, policyjnych radiowozów czy wozów strażackich po raz pierwszy jadą "na bombach" dopiero podczas swojej pierwszej akcji. Nie mogą nabrać doświadczenia podczas szkoleń, bo zakazuje tego prawo.

Potwornie stresująca i niebezpieczna – tak mogą opisać swoją pracę kierowcy pojazdów uprzywilejowanych. Wielu z nich, wsiadając do karetki czy wozu strażackiego, zdaje sobie sprawę, że od ich sprawności i podjętych na drodze decyzji zależy czyjeś życie. Trudno o większą presję. Do tego gdzieś z tyłu głowy mają to, że w razie wypadku najprawdopodobniej sami poniosą odpowiedzialność za zdarzenie. Państwo powinno zadbać o to, by początki w tak wymagającym zawodzie były jak najłatwiejsze i najbezpieczniejsze. Jest jednak inaczej.

Wybrakowane prawo

Zgodnie z ustawą o kierujących pojazdami o zezwolenie na prowadzenie pojazdów uprzywilejowanych może starać się każdy, kto ukończył 21 lat, ma prawo jazdy odpowiedniej kategorii, a także przejdzie odpowiednie badanie lekarskie i psychologiczne. Potem wystarczy przejść specjalistyczny kurs. I tu pojawia się problem. Zgodnie z przepisami kierowcy takich pojazdów mogą używać świetlnych i dźwiękowych sygnałów uprzywilejowania tylko wtedy, gdy ich przejazd wiąże się z podjętą interwencją.

W praktyce oznacza to, że podczas kursu osoba starająca się o zezwolenie nie może pod okiem instruktora pojechać "na bombach" w normalnym ruchu. Brak takiego doświadczenia sprawia, że świeżo upieczony właściciel zezwolenia na prowadzenie pojazdów uprzywilejowanych nigdy nie jechał pojazdem uprzywilejowanym.

Szlify zyskuje dopiero w prawdziwej akcji, gdy dodatkowo obciążony jest odpowiedzialnością związaną z działaniami prowadzonymi przez ekipę karetki pogotowia czy wezwanego na miejsce pożaru lub wypadku zespołu strażackiego. Do stresu związanego z prowadzeniem takiego pojazdu dochodzi więc dodatkowy. Kierowca wie, że od niego może zależeć czyjeś życie.

Teoretyczna praktyka

Co jest nie tak z systemem przeprowadzania szkolenia na zezwolenie prowadzenia pojazdu uprzywilejowanego? – Podczas zajęć praktycznych nie używa się pojazdów takich jak te, które później ma prowadzić kandydat. Dlatego osoba, która chce jeździć dużą karetką, może podczas jazd dostać choćby fiata punto – mówi Autokult.pl Tomasz Kulik z Motocyklowej Szkoły Jazdy Kulikowisko, który sam posiada uprawnienia do prowadzenia pojazdów uprzywilejowanych.

  • Największym problemem jest jednak to, że podczas kursu nie da się sprawdzić, jak się zachowuje taka osoba w rzeczywistej sytuacji, gdy jedzie z sygnałami uprzywilejowania. Nie jest to dziś możliwe. A szkoda, bo kierowca karetki, policyjnego radiowozu czy wozu strażackiego musi nauczyć się reagować na niestandardowe zachowania innych.

– Kierowca pojazdu uprzywilejowanego ma prawo łamać niektóre przepisy, a inni kierujący mają umożliwić pojazdom uprzywilejowanym przejazd. Ale nie wszyscy kierowcy to robią. I na to trzeba być przygotowanym. By dobrze radzić sobie w takich sytuacjach, potrzebna jest praktyka – dodaje Tomasz Kulik.

Potrzeba zmian

To, jak kierowcy pojazdów uprzywilejowanych radzą sobie w rzeczywistym ruchu, weryfikuje życie. Niedawno w Bydgoszczy świadkiem wypadku z udziałem karetki był Paweł Wojciechowski. Tyczkarz przebiegł 400 metrów, by udzielić pomocy poszkodowanym. Kilka dni później w tym samym mieście doszło do kolejnego wypadku z udziałem karetki. Ponownie u podłoża zdarzenia leżało nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu przez innego kierującego.

W ciągu kilkunastu ostatnich tygodni do wypadków z udziałem pojazdów uprzywilejowanych dochodziło m.in. w Warszawie, Wrocławiu, Kielcach, Roszkowie nieopodal Rawicza czy pod Zieloną Górą. W wielu zdarzeniach tego typu kolizję poprzedza błąd innego kierującego. Niewykluczone jednak, że lepsze szkolenie kierowców pojazdów uprzywilejowanych przyczyniłoby się do naprawy tych błędów. Jak to wygląda za granicą?

Szkolenie powinno być takie jak na Zachodzie. Pojazd bez znaków jakiejkolwiek służby, ale ze światłami uprzywilejowania. W środku kursant i instruktor, najczęściej emerytowany pracownik służb ratowniczych z wieloletnim doświadczeniem – opisuje Tomasz Kulik.

– Przed rozpoczęciem takiej jazdy powiadamia się policję o planowanym w ramach kursu przejeździe, żeby nie stawiać na nogi całego systemu, i wyjeżdża się na miasto. U nas jest inaczej. Gdy starałem się o uprawnienia, miałem kilka czy kilkanaście godzin praktyki, a potem jeden ośmiogodzinny dzień jazd: po płycie poślizgowej i w ruchu. Na koniec nie ma egzaminu, ośrodek szkolenia wydaje odpowiednie zaświadczenie – kończy Kulik.

Propozycję zmian w systemie szkolenia kierowców pojazdów uprzywilejowanych w interpelacji poselskiej skierowanej do ministra infrastruktury wystosowali Tomasz Chrzan oraz Marek Kuchciński. Praca za kierownicą pojazdu uprzywilejowanego jest trudna i odpowiedzialna. Biorąc pod uwagę to, jak dziś wygląda szkolenie takich osób, można się dziwić, że wypadków jest tak mało.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)