Volkswagen słono zapłaci za przekroczenie limitu emisji CO2. Takich firm będzie więcej

Volkswagen słono zapłaci za przekroczenie limitu emisji CO2. Takich firm będzie więcej

Volkswagenowi nie wystarczyło aut w wtyczką, by uniknąć kary
Volkswagenowi nie wystarczyło aut w wtyczką, by uniknąć kary
Źródło zdjęć: © Mariusz Zmysłowski
Tomasz Budzik
22.01.2021 15:46, aktualizacja: 13.03.2023 10:14

Ponad 100 mln euro kary zapłaci koncern Volkswagena za przekroczenie narzuconego przez władze Unii Europejskiej limitu emisji CO2. Ograniczenie ma być wyrazem dbałości o klimat, ale kontrowersje budzą szczegóły w unijnych regulacjach.

Sroga kara

Zgodnie z unijnym planem władze wspólnoty od 2021 r. rozliczają producentów samochodów ze średniej emisji CO2 sprzedanych samochodów według nowego limitu wynoszącego 95 g CO2/km. Mimo ustanowienia roku 2021 jako przejściowego, w którym do wyniku producenci mogą nie wliczać 5 proc. aut sprzedanych w 2020 r., prawdopodobnie w najbliższym czasie czeka nas spora liczba informacji o tym, że kolejne firmy motoryzacyjne obciążane są karami za niewypełnienie nowych przepisów. Pierwszą z nich jest Volkswagen.

Jak poinformował niemiecki koncern, mimo obniżenia wykazywanego w dokumentach średniego poziomu emisji CO2 o 20 proc., nie udało się osiągnąć wyznaczonego przez unijnych urzędników progu. Niemcy uzyskali średnią wynoszącą 99,8 g CO2/km, co jest wartością o 0,5 g CO2/kg wyższą od ustalonego dla koncernu Volkswagena limitu. W związku z tym VW będzie musiał zapłacić nieco ponad 100 mln euro.

Na razie inne firmy motoryzacyjne nie kwapią się, by informować o swojej sytuacji. Według przewidywań organizacji Transport & Environment z października 2020 r. na bezpiecznych lub raczej bezpiecznych pozycjach były wówczas: PSA, Volvo, FCA, BMW, Toyota, Renault, Mazda, Nissan i Ford. O ile trendy dotyczące sprzedaży ich aut o niskiej emisji CO2 nie zmieniły się w ostatnim kwartale 2020 r., powinny one - zdaniem T&E - uniknąć kary. Według organizacji w trudnej sytuacji były jednak firmy Kia, Hyundai, Mercedes oraz Land Rover i Jaguar.

Unijny limit ma poprawić kondycję środowiska, ale może też budzić wątpliwości. Takie rozterki wiążą się z możliwością "handlu" niską lub zerową emisją CO2. W kwietniu 2019 r. na taki ruch zdecydował się koncern FCA, z którym za odpowiednią gratyfikację finansową swoim zerowym wynikiem podzieliła się Tesla. Ford nawiązał podobne porozumienie z Volvo. Volkswagen, początkiem roku 2021 zawarł takie umowy z chińskimi firmami Aiways, LEVC oraz Next E.Go. Handel emisją jest dwuznaczny. Z drugiej strony wtedy producent proekologicznych aut - przynajmniej w rozumieniu emisji CO2 podczas jazdy - zyskuje zastrzyk pieniędzy, dzięki któremu, kosztem mniej ekologicznego producenta, może się rozwijać.

Przewaga hybrydy plug-in utrzymuje się tylko wtedy, gdy ma ona naładowane baterie
Przewaga hybrydy plug-in utrzymuje się tylko wtedy, gdy ma ona naładowane baterie© Mariusz Zmysłowski

Unijna niedźwiedzia przysługa

Jeszcze większe wątpliwości może budzić to, jak producenci starają się uniknąć kar. Wyznaczone przez UE 95 g CO2/km to bardzo restrykcyjny limit. Emisja dwutlenku węgla jest ściśle powiązana ze spalaniem. Wypełnienie takiego zobowiązania dla przeciętnego samochodu osobowego oznacza konieczność obniżenia spalania do 3,6 l/100 km w przypadku auta benzynowego lub do 3,2 l/100 km dla diesla. Nie trzeba być znawcą, by wiedzieć, że to niemożliwe. Dlatego tak ważne jest posiadanie w ofercie i sprzedawanie jak największej liczby modeli elektrycznych lub hybryd typu plug-in. I z tymi ostatnimi jest problem.

Według danych niemieckiego Schmidt Automotive Research w 2020 r. na rynkach starej Unii oraz w Norwegii, Szwajcarii i Islandii kupiono 1,33 mln nowych samochodów z wtyczką. 726 tys. z nich stanowiły auta w pełni elektryczne, ale 605 tys., czyli 45 proc., to hybrydy plug-in. Te ostatnie dzięki możliwości ładowania za pomocą przewodów w testach laboratoryjnych osiągają rewelacyjne wyniki. Dość powiedzieć, ze katalogowo takie auto klasy kompaktowej o mocy około 200 KM spala mniej więcej 2 l benzyny na 100 km i emituje w przybliżeniu 30 g CO2/km. Kłopot w tym, że w realnym świecie jest zupełnie inaczej.

Jak w październiku 2020 r. ujawniła Międzynarodowa Rada Czystego Transportu (ICCT), użytkownicy hybryd plug-in zbyt rzadko ładują swoje samochody. Postępują tak, bo bez tego auto i tak będzie jeździło – dzięki pomocy ze strony silnika spalinowego. Kłopot w tym, że w takim przypadku duże baterie, które mają zapewniać 50-80 km zasięgu bez spalania benzyny, stają się balastem zwiększającym spalanie. Według badań ICCT rzeczywista emisja w hybrydach plug-in jest o 300-400 proc. większa, niż wynika to z katalogu.

Czynnik ludzki zepsuł już wiele pięknych idei. Szybkie narzucenie wyśrubowanego limitu emisji producentom, którzy nie mogą zaproponować klientom w pełni elektrycznych aut za rozsądną cenę, może stać się jednym z takich przykładów.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)