Liczba wypadków w najbliższym czasie znów może wzrosnąć. Ekspert tłumaczy, jak poprawić bezpieczeństwo na drogach

Liczba wypadków w najbliższym czasie znów może wzrosnąć. Ekspert tłumaczy, jak poprawić bezpieczeństwo na drogach

Do tego wypadku doszło 29 kwietnia na wojewódzkiej nr 221 w miejscowości Szumleś Królewski. Ranne zostały 2 osoby
Do tego wypadku doszło 29 kwietnia na wojewódzkiej nr 221 w miejscowości Szumleś Królewski. Ranne zostały 2 osoby
Źródło zdjęć: © fot. Pomorska Policja
Filip Buliński
06.05.2020 12:01, aktualizacja: 22.03.2023 11:40

Natężenie ruchu zaczyna wracać do stanu sprzed wybuchu epidemii, lecz niektórzy kierowcy zachowują przyzwyczajenia z ostatnich tygodni, gdy aut na drogach było mniej. To może przełożyć się na większą liczbę wypadków. Co sprawi, że w końcu przestaniemy być państwem z jednym z najwyższych współczynników ofiar na liczbę mieszkańców? Zapytałem o to eksperta.

Po zniesieniu kolejnych obostrzeń związanych z epidemią koronawirusa Polacy stopniowo wracają do poszczególnych dziedzin życia, co można zauważyć przez większe natężenie ruchu na drodze. Wystarczyło nieco więcej aut na ulicach, szczypta deszczu i już Europejski Dzień Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, który przypada na 6 maja, został rozpoczęty prawdziwym festiwalem stłuczek na stołecznych ulicach.

W samej Warszawie w pierwszej połowie dnia kolizje odnotowano na Trasie Łazienkowskiej, al. Prymasa Tysiąclecia, węźle Opacz czy Trasie Siekierkowskiej. Na tej ostatniej w środowy poranek doszło w sumie do aż 3 stłuczek. Statystyki policyjne ostatnich tygodni pokazały, że mniejszy ruch na drogach wcale nie idzie w parze z większym bezpieczeństwem. O ile samych zdarzeń było mniej, tak śmiertelność wypadków była znacznie wyższa. Również długi weekend majowy nie dostarczył pozytywnych informacji.

Zagłębiając się w dane z policyjnego raportu wypadków drogowych za rok 2019 i porównując je z latami ubiegłymi, w niektórych miejscach można śmiało stwierdzić "idziemy w dobrym kierunku", w innych – wprost przeciwnie. Na przestrzeni całego roku można bowiem zaobserwować trend, który utrzymywał się przez ostatnie tygodnie: liczba wypadków w dół, liczba ofiar – w górę.

W 2019 roku doszło do 30 288 wypadków (4,4 proc. mniej niż w 2018 r.), w których zginęło 2 909 osób (wzrost o 1,6 proc.). Niektórzy mogą stwierdzić, że skok względem 2018 roku jest niewielki, jednak jeśli porównamy te liczby ze statystykami z 2017 roku, wzrost będzie już wynosił 2,8 proc. Tym samym wskaźnik liczby zabitych na 100 wypadków wzrósł z 9 w 2018 roku do 9,6 w 2019 roku. Co więcej, oznacza to, że już drugi rok z rzędu utrzymuje się tendencja wzrostowa liczby ofiar, którą ostatni raz mogliśmy zaobserwować w 2016 roku.

Porównując te dane do - chociażby - niemieckich statystyk, liczby okazują się wręcz przerażające. Podczas gdy naszym zachodnim sąsiadom udało się obniżyć liczbę ofiar o 6,6 proc. (najlepszy wynik od 60 lat), a wskaźnik śmiertelności wynosi 37 ofiar na 1 mln mieszkańców, u nas ten współczynnik jest dwukrotnie wyższy (jeden z najwyższych w Unii Europejskiej).

Jeśli więc dodamy dotychczasową brawurę kierowców związaną z mniejszym natężeniem i stopniowy powrót Polaków na drogi, możemy osiągnąć bardzo niebezpieczną mieszankę, która po raz kolejny spowoduje gwałtowny wzrost liczby wypadków i ofiar. Jak wynika z policyjnego archiwum informacji dziennych, pierwszego dnia po majówce, kiedy ruch na drogach był już wyraźnie większy, zginęło aż 9 osób. Ostatni tak wysoki wynik zanotowano niemal 3 tygodnie wcześniej (wówczas zginęło 13 osób), a przedostatni – miesiąc wcześniej.

Co musi się stać, żeby statystyki były niższe?

Zwróciłem się więc z pytaniem do Wojciecha Pasiecznego, byłego policjanta, biegłego sądowego ds. rekonstrukcji wypadków drogowych oraz wiceprezesa Fundacji Zapobieganie Wypadkom Drogowym, jakie zmiany muszą zajść, by podróżowanie po Polsce było bezpieczne, a kolejne statystyki prezentowały się lepiej.

– W mojej ocenie przede wszystkim brakuje policji na drogach i nie mówię tylko o prowadzonych akcjach np. w weekend majowy, ale na co dzień – mówi Wojciech Pasieczny w rozmowie z autokult.pl. – Problem leży także w innej kwestii. U nas za przekroczenie prędkości o 200 proc. karze się tak samo, jak za przekroczenie o 100 proc. (w terenie niezabudowanym – przyp. red.), czyli mandatem. Można przecież skierować sprawę do sądu, który może orzec zakaz kierowania pojazdami nawet na 3 lata. To właśnie zatrzymanie uprawnień najbardziej odstrasza kierowców, a nie sam mandat. Niebawem te przepisy mają się zmienić i mam nadzieję, że przyczynią się do większego bezpieczeństwa – komentuje były policjant.

Brakuje też nieuchronności kary. Uważam, że za każde wykroczenie powinien być mandat. On nie musi być wysoki, ale to będzie uciążliwe. Trzeba uświadomić ludziom, że przepisy ruchu drogowego są tak samo ważne, a wręcz bym powiedział, że ważniejsze niż np. przepisy podatkowe. W końcu w grę wchodzi ludzkie życie – wylicza konieczne zmiany Wojciech Pasieczny.

Nie ma u nas kampanii uświadamiających, a jeśli już takowe są prowadzone, to ma to miejsce bardzo rzadko. Brakuje kompleksowej działalności edukacyjnej w postaci np. wychowania komunikacyjnego, które przykładowo w Niemczech prowadzone jest niemal od przedszkola. Zresztą przykład niewłaściwego zachowania idzie od samych rządzących, a przeciętny Polak nie widzi powodu, dla którego miałby być od nich gorszy – dodaje na koniec ekspert.

Kolejne zmiany przepisów, w których upatruje się poprawę bezpieczeństwa na drodze, najprawdopodobniej wejdą w życie w połowie roku. Mają dotyczyć przede wszystkim zwiększenia zakresu pierwszeństwa pieszych na przejściu oraz surowszego karania kierowców za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h także poza obszarem zabudowanym. Mam ogromną nadzieję, że następny raport statystyk wypadków, wskaże upragnioną tendencję spadkową we wszystkich kategoriach.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)