Nie Brexit i nie Trump. To UE jest największym zagrożeniem dla europejskiej motoryzacji

Nie Brexit i nie Trump. To UE jest największym zagrożeniem dla europejskiej motoryzacji

(fot. Newspress)
(fot. Newspress)
Mateusz Żuchowski
18.06.2019 15:34, aktualizacja: 28.03.2023 10:40

Eksperci z francuskiej grupy finansowej Eurel Hermes przeanalizowali obecną sytuację w europejskim przemyśle motoryzacyjnym i doszli do zatrważających wniosków. Największe obciążenie dla tej ważnej gałęzi gospodarki stanowią nie żadne czynniki zewnętrzne, a sama Unia Europejska. Co więcej, robi to świadomie.

Europejski przemysł samochodowy żyje obecnie właściwie jednym tylko tematem: emisji CO2. Wymogi nakładane na producentów w tym zakresie są na naszym kontynencie już w tej chwili najsurowsze na świecie, a w najbliższych latach dojdzie jeszcze do ich radykalnego zaostrzenia.

Branża motoryzacyjna od dawna spodziewała się kolejnych utrudnień na tym polu. Pytanie o ostrzejsze normy nie brzmiało "czy", tylko "kiedy" i "o ile". Parlament Europejski dążył do obniżenia średniej emisji dwutlenku węgla w skali całej gamy modelowej producentów o 40 proc. Taki poziom redukcji CO2 PE chciał narzucić całej unijnej gospodarce. Komisja Europejska twierdziła z kolei, że obniżka emisji w przypadku samochodów osobowych może być mniejsza i wynieść 30 proc.

(fot. Newspress)
(fot. Newspress)

Producenci nastawiali się raczej na wartości bliższe tym proponowanym przez Komisję Europejską. Rzeczywistość mogła więc ich zaskoczyć, bo na kwietniowym posiedzeniu Rady Unii Europejskiej zatwierdzono ostatecznie nowe cele redukcji CO2 to 37,5 proc. dla samochodów osobowych i 31 proc. dla samochodów dostawczych wobec poziomu, który będzie obowiązywał w roku 2021.

Biorąc pod uwagę, że obowiązujące wtedy przepisy będą zmuszały producentów do średniej emisji w gamie modelowej na poziomie 95 g CO2 na kilometr, w 2030 roku statystyczny samochód wyjeżdżający z salonu będzie miał emitować nie więcej niż 60 g CO2 na kilometr.

Eurel Hermes: nowe normy podwyższą ceny samochodów i osłabią gospodarkę

Francuska grupa finansowa Eurel Hermes przeprowadziła analizę, jakie będą następstwa tych nadspodziewanie ostrych unijnych dyrektyw. Wynikają z niej bardzo niepokojące wnioski. Specjaliści zauważają, że mimo starań producenci samochodów będą w stanie spełnić nowe normy w zaledwie 30 procentach. W związku z tym już w przyszłym roku średnia cena nowych samochodów w Unii ma podnieść się o 2,6 proc. To z kolei przełoży się w tym czasie na spadek produkcji aut o 9 proc., a w roku 2025 potencjalnie nawet o 18 proc.

Efekty takich zmian będą miały bardzo daleko idące skutki. Raport wskazuje, że sytuacja może doprowadzić do utraty pracy nawet przez 160 tys. osób. Nowe przepisy mogą poważnie odbić się na gospodarce całej Unii, w której przemysł motoryzacyjny odpowiada za aż 13 proc. obrotów.

Nowe przepisy mogą się poważnie odbić na stanie europejskiego przemysłu motoryzacyjnego (fot. Audi)
Nowe przepisy mogą się poważnie odbić na stanie europejskiego przemysłu motoryzacyjnego (fot. Audi)

Już teraz rynek europejski jest wyjątkowo trudny dla producentów samochodów ze względu na duży rygor ustawodawców, wysokie wymagania klientów i nieustanną walkę cenową drążącą marże. Eksperci z Eurel Hermes oceniają tymczasem, że sytuacja będzie tylko gorsza. Przez nowe normy koszty rozwoju samochodów wzrosną o 7 proc. Producenci zostaną zmuszeni do faworyzowania aut elektrycznych, na których zarabiają znacznie mniej niż tych z silnikami spalinowymi.

Wyniki finansowe koncernów osłabią nie tylko wyższe koszty działalności, ale i zwiększone kary finansowe. Zakładając, że producenci spełnią nowe normy tylko na takim poziomie, jak oczekują eksperci, doczekają się kar na poziomie nawet 30 miliardów euro rocznie. Suma ta odpowiada prawie połowie ich zysku netto wygenerowanemu w zeszłym roku.

Reakcje na nowe normy: dla jednych za dużo, dla drugich za mało

Co mogą zrobić w takim przypadku producenci samochodów? Będą zmuszani do zaciągania wielkich kredytów i łączenia się w jeszcze większe koncerny. W ten sposób będą mogli wypracowywać nowe technologie wspólnymi siłami i rozdzielać koszty ich opracowania na większą liczbę modeli. Już teraz w przemyśle motoryzacyjnym dochodzi do bardzo egzotycznych mariaży i możemy się spodziewać, że będzie ich tylko więcej.

Elektryczne Renault Zoe być może już wkrótce w pełni zastąpi popularny dotąd model Clio (fot. Renault)
Elektryczne Renault Zoe być może już wkrótce w pełni zastąpi popularny dotąd model Clio (fot. Renault)

Jaki problem stanowi ta wiadomość dla producentów samochodów, Autokultowi tłumaczy August Achleitner, do niedawna jeden z głównych inżynierów Porsche: "Największe wyzwanie dla producentów stanowi fakt, że przyszłość jest coraz bardziej niejasna. Dziesięć lat temu także były stawiane przed nami określone wymagania, ale były jednoznaczne i sygnalizowane z odpowiednim wyprzedzeniem. Ciężko pracowaliśmy, ale w konkretnym kierunku".

"Ustawodawcy zmieniają teraz zdanie tak szybko i tak wiele razy, że w moim przeświadczeniu nie wiedzą, jak funkcjonuje przemysł motoryzacyjny" – kontynuuje Achleitner. "Jeśli teraz wprowadzają jakieś przepisy, które mają wejść w życie za trzy lata, to my w takiej sytuacji już na starcie jesteśmy opóźnieni wobec naszego harmonogramu rozwoju i badania jakości. Producenci potrzebują od ustawodawców większej stabilizacji i jasnego przekazu, jak ma wyglądać nasza przyszłość."

August Achleitner podczas rozmowy z autorem tekstu (fot. Porsche)
August Achleitner podczas rozmowy z autorem tekstu (fot. Porsche)

W odpowiedzi na ogłoszenie nowych norm emisji CO2 Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów ACEA wydała ostre w swoim wydźwięku oświadczenie. Zauważa ono, że propozycje Unii Europejskiej "są całkowicie nierealistyczne biorąc pod uwagę obecną sytuację". Ostrzega również, że zagrania Unii "stanowią wielkie zagrożenie dla unijnego rynku pracy".

Choć europejscy urzędnicy zakładają konsekwentny i znaczny progres na polu emisji CO2 już od przyszłego roku, niedawne badanie wykazało, że w ostatnich latach samochody sprzedawane na terenie Unii Europejskiej nie osiągały żadnego postępu na polu średniej emisji CO2. Wyniki w tym zakresie nawet się nieznacznie pogarszały.

Z drugiej strony, Brytyjczyk Greg Archer z proekologicznego lobby Transport & Environment jest dokładnie odwrotnego zdania. Twierdzi, że ogłoszone cele stanowią "dobry progres" ale nowe normy są narzucane "niewystarczająco szybko, by chronić nasz klimat".

Unijne normy odbiją się także na Polsce

Tomasz Starus z polskiego oddziału Euler Hermes zauważa, że nowe normy mogą bezpośrednio uderzyć także w gospodarkę naszego kraju. Branża motoryzacyjna odpowiada za blisko 10 proc. całego krajowego PKB. "Wszelkie wstrząsy w tak istotnej części gospodarki będą odczuwalne – nawet pomimo tego, iż jak dotąd dominująca w Polsce produkcja części wychodziła obronną ręką z zawirowań w europejskiej motoryzacji." – zauważa Starus.

(fot. Newspress)
(fot. Newspress)

"Było to możliwe dzięki nie tylko wysokiej jakości i efektywności w relatywnie nowych na tle innych krajów europejskich zakładach, ale także dzięki niższym kosztom pracy, co przyczyniało się do lokowania produkcji w Polsce. Ta przewaga w ostatnich trzech latach uległa zmniejszeniu, dlatego spodziewany spadek zamówień oraz zwiększona presja cenowa ze strony producentów samochodów może wpłynąć na harmonijny jak dotąd rozwój sektora motoryzacyjnego w Polsce." – zapowiada ekspert.

Przed europejskimi producentami samochodów stoją więc wielkie wyzwania i poważne pytania. Póki co wiemy tylko jedno – że nie będą mogli oni liczyć na pomoc europejskich ustawodawców.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (41)