Carlos Ghosn ma nowe powody do zmartwień (fot. KAZUHIRO NOGI/AFP/East News)

Carlos Ghosn wraca za kratki po miesiącu na wolności. Nowe zarzuty, nowe fakty

Mateusz Żuchowski
8 kwietnia 2019

Walka niegdysiejszego władcy Nissana z japońskim koncernem i tamtejszym wymiarem sprawiedliwości po pięciu miesiącach nie traci nic ze swojej dramaturgii. Po zaskakującym zwolnieniu z aresztu przyszedł czas na równie zaskakujące ponowne zakucie w kajdanki. Coraz głośniej rozbrzmiewa jednak nad tym chaosem pytanie: o co w tym wszystkim chodzi?

19 listopada 2018 roku szef koncernów Renault, Nissan i Mitsubishi został aresztowany podczas lądowania na lotnisku w Tokio i świat przemysłu motoryzacyjnego już nigdy nie był taki sam. Przez kolejne tygodnie poznaliśmy sensacyjne kulisy pracy człowieka, który według pojawiających się relacji pracowników miał być tyranem i krętaczem wykorzystującym miliony firmowych dolarów do prywatnych celów. W czterech procesach Nissan domaga się od Ghosna w sumie 83 milionów dolarów zadośćuczynienia (tj. około 316 milionów złotych).

Skandal ten wiele powiedział nam także o realiach samej Japonii. Sposobie, w jaki działają tam wielkie koncerny, w których od wielu pokoleń obowiązuje niezmienny podział kastowy, oraz jak bezlitosny jest tamtejszy system sądowniczy. Ghosn prosto z prywatnego odrzutowca został przewieziony do znanego z wyjątkowo nieprzyjaznych warunków więzienia Kosuge w Tokio. W sumie spędził tam 108 dni. W środku zimy, przy temperaturze w budynku nieznacznie przekraczającej zero stopni, doprowadzany był na wielogodzinne przesłuchania, na których musiał odpowiadać na pytania prokuratury bez obecności swoich prawników.

Carlos Ghosn w drodze do swojego domu w Tokio po opuszczeniu zakładu karnego, gdzie przebywał 108 dni (fot. CHARLY TRIBALLEAU/AFP/East News)
Carlos Ghosn w drodze do swojego domu w Tokio po opuszczeniu zakładu karnego, gdzie przebywał 108 dni (fot. CHARLY TRIBALLEAU/AFP/East News)

Korporacyjne rozgrywki jak amerykański film akcji

Japońskie prawo przewiduje zatrzymanie podejrzanego na okres maksymalnie 22 dni, ale prokuratura stosowała lukę pozwalającą przytrzymać jej Ghosna w więzieniu po znalezieniu kolejnych dowodów. Stąd przez ostatnie miesiące do mediów dopływały informacje o nowych zarzutach wobec byłego prezesa Nissana stawianych dokładnie co 22 dni.

Gdy rankiem szóstego marca nadeszła informacja o zwolnieniu libańskiego milionera za kaucją, szybko okazało się, że to nie koniec tej historii, a dopiero jej początek. Ghosn wyszedł z zakładu karnego przebrany za pracownika ekipy technicznej, z maseczką na twarzy i czapką na głowie. Jeszcze do zeszłego roku jedna z najpotężniejszych postaci całego przemysłu motoryzacyjnego przemknęła się pomiędzy obiektywami kamer i mikrofonami reporterów wraz z ucharakteryzowaną ekipą robotników i odjechała kilkuletnim minibusem z drabiną na dachu.

Carlos Ghosn opuszczał tokijski areszt w przebraniu, kryjąc się przed mediami (fot. Kyodo News/Associated Press/East News)
Carlos Ghosn opuszczał tokijski areszt w przebraniu, kryjąc się przed mediami (fot. Kyodo News/Associated Press/East News)

Trudy pobytu w areszcie nie zmiękczyły niegdysiejszego szefa blisko pół miliona pracowników. Wręcz przeciwnie. Choć warunkowe wypuszczenie Ghosna było obwarowane wieloma ograniczeniami (24-godzinny monitoring, możliwość korzystania z komputera tylko w biurze jego prawnika), on od razu przystąpił do ataku.

W swoich wypowiedziach medialnych nie przebierał w słowach: jego zatrzymanie nazwał "spiskiem i zdradą". Za ten zamach na jego osobę oskarżył bezpośrednio podlegający mu do niedawna zarząd Nissana. 65-latek opisał dokładnie cele jego japońskich adwersarzy. Według niego, jego osadzenie w więzieniu miało na celu wyłącznie osłabienie pozycji Renault w aliansie z Nissanem. Przypisywane mu zarzuty miały tymczasem zostać znajdowane na siłę i służyć jego dyskredytacji.

Parę dni po odzyskaniu wolności Ghosn zwrócił się z prośbą o wpuszczenie go na posiedzenie zarządu Nissana, ale została ona odrzucona. W międzyczasie biznesmen kontynuował swoją ofensywę na wielu frontach. Do sądu złożył wnioski o zmianę składu sędziowskiego i kwalifikacji prawnych w prowadzonych przeciwko niemu sprawach.

Samochód, którym Ghosn opuszczał areszt w marcu (fot. Yomiuri Shimbun/Associated Press/East News)
Samochód, którym Ghosn opuszczał areszt w marcu (fot. Yomiuri Shimbun/Associated Press/East News)

Najbardziej znamienny w skutkach ruch nastąpił 3 kwietnia. Ghosn założył tego dnia swoje nowe konto na Twitterze (poprzednie zostało usunięte) i zapowiedział na nim zwołanie na 11 kwietnia konferencji prasowej. Tam, przed mediami całego świata, miał on opisać "całą prawdę" o tej dalej budzącej wiele wątpliwości sprawie. Nie zdążył – zaledwie kilkanaście godzin później, o świcie 4 kwietnia, do jego domu w Tokio wkroczyła policja i aresztowała go ponownie.

Ruch ten dolał tylko oliwy do ognia, jako że japońska prokuratura doprowadziła do zatrzymania człowieka, którego ledwie miesiąc wcześniej zwolniła z aresztu za gigantyczną kaucją (miliard jenów, czyli ponad 34 miliony złotych). Obrona Ghosna twierdzi, że to niespotykany ruch nawet jak na wyjątkowo surowy, japoński wymiar sprawiedliwości.

Prokuratura odniosła się do komentarzy pod adresem swoich działań mówiąc, że "krytyki wysłuchała z pokorą", ale tłumaczy, że została zmuszona do tego ruchu. Powód jest ten sam co wcześniej: ryzyko zacierania śladów i mataczenia przez podejrzanego. Sprawa jednak się zmienia. Przed aresztowanym już czwarty raz milionerem postawiono nowy zarzut: nielegalnego wyprowadzenia około trzydziestu milionów dolarów ze środków Nissana do prywatnej firmy z Omanu. Prowadzący tam salon sprzedaży aut tej japońskiej marki podmiot ma być związany z synem Ghosna.

Bohater sprawy przed ponownym trafieniem za kratki zdążył wydać oświadczenie, w którym nazwał nowe zarzuty "absurdalnymi", a proces "arbitralnym". Według niego ponowne aresztowanie jest "kolejną próbą uciszenia przez pewne osoby z Nissana". "Jaki w końcu jest cel ponownego wsadzenia mnie do aresztu, jeśli nie złamanie mnie?" - pyta Ghosn.

Carlos Ghosn opuszcza biuro swojego zespołu obrońców na dzień przed ponownym aresztowaniem. Obok niego podąża żona Carole Ghosn. Teraz przebywa ona już w Paryżu (fot. Yomiuri Shimbun/Associated Press/East News)
Carlos Ghosn opuszcza biuro swojego zespołu obrońców na dzień przed ponownym aresztowaniem. Obok niego podąża żona Carole Ghosn. Teraz przebywa ona już w Paryżu (fot. Yomiuri Shimbun/Associated Press/East News)

Po raz pierwszy w tej sprawie inicjatywę w komentowaniu poczynań japońskiego wymiaru sprawiedliwości przejęła żona Carlosa Ghosna. Carole opisała dramatyczne okoliczności ponownego zatrzymania jej męża w ich domu: "Gdy policja weszła do domu, jeszcze spaliśmy. Oddział funkcjonariuszy zastaliśmy w piżamach. Traktowali nas jak jakichś terrorystów, jakbyśmy mieli bombę".

Japońskie służby zabezpieczyły także telefon i paszport pani Ghosn na potrzeby dalszych procesów. Żona milionera nie zamierza jednak czekać: wykorzystując swój drugi paszport wyleciała z Japonii prosto do Paryża. We Francji zamierza naciskać na tamtejszy rząd.

Sprawa Ghosna przybrała w końcu charakter międzynarodowy. Strona francuska długo dystansowała się od sprawy, utrzymując swojego prezesa na pozycji jeszcze przez wiele tygodni po jego aresztowaniu. Teraz jednak Renault także będzie musiało się w końcu jednoznacznie określić, jako że w najnowszej sprawie dotyczącej zasilania kont spółki w Omanie pojawia się także podejrzenie nielegalnego wyprowadzania pieniędzy z francuskiej firmy.

Nie wiemy, jaki był powód. Wiemy, jaki będzie skutek

Nad tymi nieustannie pojawiającymi się nowymi wątkami i zaskakującymi zwrotami akcji w trwającej piąty miesiąc sadze coraz głośniej słychać pytanie: o co w tym wszystkim chodzi? Możliwości są tak naprawdę dwie. Albo Ghosn rzeczywiście zrobił wszystko to, o co jest oskarżany, a międzynarodowe struktury Nissana i Renault przez lata udawały, że nie widzą jego poczynań. Mogły tak robić czy to w wyniku zastraszenia przez swojego znanego z autorytarnych metod szefa, czy też po prostu akceptować jego "pożyczki" mając na uwadze, jak wiele dobrego robi dla swoich firm.

Teoria samego zatrzymanego głosi tymczasem, że padł on ofiarą sfingowanych dowodów "starej gwardii" Nissana. Japończycy mieliby posunąć się do takiego ruchu, ponieważ tak bardzo chcą oni poluzowania aliansu z Renault albo chociaż osłabienia pozycji francuskiego partnera. Renault – jako firma daleko mniejsza i przynosząca mniejsze przychody do spółki – dzięki Ghosnowi posiada nad Nissanem rolę zwierzchniczą.

Akcjonariusze Nissana w drodze na zebranie, na którym odwołają Ghosna z pozycji członka rady nadzorczej (fot. KAZUHIRO NOGI/AFP/East News)
Akcjonariusze Nissana w drodze na zebranie, na którym odwołają Ghosna z pozycji członka rady nadzorczej (fot. KAZUHIRO NOGI/AFP/East News)

Gdzie leży prawda? Zapewne gdzieś pośrodku. Nie ma dowodów na to, że Japończycy z zarządu Nissana chcieli ograniczenia siły Ghosna, ale to już się dzieje. Z pozycji prezesa marki odwołali go zaledwie parę godzin po zatrzymaniu w ramach podejrzanego. 8 kwietnia z kolei dokonano ostatniego, formalnego aktu rozstania firmy z jej wieloletnim prezesem. Na trwającym trzy godziny zebraniu akcjonariuszy Ghosn został odsunięty od swojego miejsca w radzie nadzorczej koncernu decyzją 4119 zgromadzonych osób.

Jego miejsce zajął nowy prezes Renault, Francuz Jean-Dominique Senard. Trudno spodziewać się jednak, by posiadał on w Japonii posłuch i siłę przebicia jakkolwiek zbliżoną do tej pozycji, jaką cieszył się jego poprzednik.

W opublikowanym 25 marca raporcie Nissan przypisuje swojemu byłemu szefowi szereg strasznych cech. Jak można przeczytać w tym dokumencie, Ghosn "wprowadzał dyktaturę" i "chciał być traktowany jak bóstwo". To zdumiewające określenia jak na oficjalny, korporacyjny dokument w koncernie notowanym na giełdzie.

Sprawa budzi duże emocje także w rodzinnym kraju Carlosa Ghosna, Libanie. Taki billboard można zobaczyć w Bejrucie (fot. JOSEPH EID/AFP/East News)
Sprawa budzi duże emocje także w rodzinnym kraju Carlosa Ghosna, Libanie. Taki billboard można zobaczyć w Bejrucie (fot. JOSEPH EID/AFP/East News)

W japońskich realiach takie oczerniające praktyki są jednak spotykane. Stosują je różne grupy wpływów celem nastawienia opinii publicznej przeciwko podejrzanym. Podobny mechanizm wykorzystano na przykład w 2006 roku w sprawie prezesa dużego japońskiego dostawcy internetu, firmy Livedoor, Takafumi Horiego. W głośnym procesie został on skazany na karę więzienia za malwersacje finansowe. Japoński system sądowniczy znany jest ze swojej wysokiej skuteczności. Uznaniem za winnego kończy się aż 99,97 proc. wszystkich procesów.

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (0)