Blokada w elektrycznym Crafterze działa tak dobrze, że przez dwa dni nie mogłem nim jeździć

Blokada w elektrycznym Crafterze działa tak dobrze, że przez dwa dni nie mogłem nim jeździć

To ja, gdy dowiedziałem się co jest blokadą w e-Crafterze
To ja, gdy dowiedziałem się co jest blokadą w e-Crafterze
Źródło zdjęć: © fot. Marcin Łobodziński
Marcin Łobodziński
07.04.2019 11:28, aktualizacja: 13.03.2023 14:13

Odebrałem do testu jedyny jak na razie "polski samochód elektryczny", który wszedł do seryjnej produkcji. Ledwo dojechałem do domu, ale "dramat" rozpoczął się dopiero potem. Finał sprawił, że cała redakcja kładła się ze śmiechu, a mi przy okazji dał lekcję pokory. A wystarczyło tylko zapiąć pasy.

Auto wskoczyło do redakcji nagle i z zaskoczenia. Volkswagen zaproponował test e-Craftera – na razie jedynego produkowanego w Polsce samochodu elektrycznego. Przypomnę tylko, że e-Crafter wyjeżdża z fabryki we Wrześni.

Z tym modelem w wersji wysokoprężnej miałem już do czynienia, więc e-Crafter nie jest dla mnie całkowitą nowością. Przyjeżdżam po samochód, a ten jeszcze się ładuje. Mariusz – osoba odpowiedzialna za wydanie aut prasowych – pyta czy mi wystarczy, by dojechać do domu. Zasięg 65 km wydawał się OK, więc odbieram i w drogę. Do celu mam tylko niecałe 50 km.

Auto odebrane. W drogę
Auto odebrane. W drogę© fot. Marcin Łobodziński

Podczas jazdy zapoznaję się z napędem. Dość dynamiczny, ale bez przesady. Nie nadużywam mocy, by bezpiecznie i z klimatyzacją dojechać do domu. Im bliżej jestem celu, tym na więcej sobie pozwalam, bo wiem, że na pewno dojadę. Trochę się to zmienia, gdy zasięg spada poniżej 20 km. Spada szybciej niż do tej pory.

Gdy dobijam do 10 km, zapala się komunikat "komfort ograniczony", a po chwili następuje spadek mocy. Prędkość maksymalna zostaje ograniczona do 80 km/h, ale do domu zostały 2 km. A zasięgu wciąż 8 km, więc bezpiecznie. Z szóstką na wskaźniku staję pod domem. Sprawdzam, czy mogę się podłączyć do ładowania, po czym podjeżdżam gdzie trzeba.

6 km zasięgu, ale już jestem prawie pod domem.
6 km zasięgu, ale już jestem prawie pod domem.© fot. Marcin Łobodziński

Podłączam samochód i patrzę na ładowarkę. Coś się nie zgadza, bo nic nie miga i nie ma zielonych lampek. Są za to komunikaty, które nie rokują najlepiej. Pomarańczowy i czerwony kolor oznaczają, że coś jest nie tak, ale może tak ma być? Zawsze ładuję samochody elektryczne w taki sposób, z tego samego gniazda.

Wracam po kilku godzinach, a zasięg wzrósł z 6 km do 7 km. Jednak nie ładował, tak jak zresztą przeczuwałem. Dzwonię do Mariusza.

Wiedziałem, że te kolory to kiepska wróżba.
Wiedziałem, że te kolory to kiepska wróżba.© fot. Marcin Łobodziński

– Ładujesz przez przedłużacz? – zapytał i wszystko stało się jasne. Tylko, że ja zawsze auta elektryczne i hybrydowe ładuję (wiem, że to niezgodne z zasadami BHP) przez przedłużacz. Gruby, solidny, na pewno lepszy niż cała domowa instalacja. No ale nic, z techniką dyskutować nie będę.

No i zaczęło się.

Najpierw próba podłączenia kabla bezpośrednio pod gniazdo. Brakuje 10 cm. Przeciągam go przez szpary, pod zawiasem drzwi garażowych – dalej 2 cm. Cholerne 2 cm, które zepsuło mi wieczór. Bo drugie gniazdo, bliżej auta, nie ma bolca uziemienia. Zaczyna się gorączkowe poszukiwanie gniazda z bolcem. Oczywiście umieszczonego wystarczająco blisko, by można było podładować auto. Jest – bingo!

Z tych 10 cm do gniazda "urwałem" jeszcze 8, ale i tak nie wystarczyło.
Z tych 10 cm do gniazda "urwałem" jeszcze 8, ale i tak nie wystarczyło.© fot. Marcin Łobodziński

Niestety pojawia się kolejny problem – auto nie chce ruszyć. Włączam napęd i nic. Niby działa, ale nie rusza z miejsca. Ręczny nie jest zaciągnięty, wszystko wydaje się być OK. "Do diabła!" – pomyślałem. Jest komunikat: "niski poziom naładowania akumulatora". Może to dlatego? I co teraz? Jest już późno, więc nie dzwonię do Mariusza. Zrobię to rano.

Następnego dnia słyszę w słuchawce "niemożliwe", "nie znamy takich przypadków", a w domyśle "to ty coś robisz źle". Tak, jasne, PR-owa gadka typu "nasze się nie psuje". A co ja mogę robić źle? Przecież to nie jest mój pierwszy test samochodu elektrycznego. Padł i tyle. Pada też z mojej strony propozycja podciągnięcia go do gniazdka, Mariusz się zgadza.

Ze szwagrem – a jakże! – myślimy czy ciągnąć go czy pchać. Pchamy. Te 20 metrów damy radę. Ciężki skurczybyk, ale się udało. Podłączamy – super! Ładuje się.

Przez noc sam się podładował do 8 km, ale i tak nie chce ruszyć
Przez noc sam się podładował do 8 km, ale i tak nie chce ruszyć© fot. Marcin Łobodziński

Po siedmiu godzinach - 55 km zasięgu. Szwagrowi jednak auto przeszkadza, ma pracę przy magazynie, więc trzeba go przestawić. I znów to samo. Volkswagen e-Crafter nie chce jechać. Tak samo nie chce, jak nie chciał wcześniej. Czyli jednak jest zepsuty.

Telefon do Mariusza, a on nie wierzy. Mówi, że wyśle lawetę, ale jeszcze musi pomyśleć. Duma na odległość, a my ze szwagrem już wiemy, co trzeba z nim zrobić.

"Wyślemy go w kosmos"!

Szukam ucha holowniczego, szwagier szuka linki. Bo musimy samochód wyciągnąć z tego podwórka, żeby nam się laweciarz jeszcze nie kręcił, jak praca wre.

E-Crafter prawie gotowy do "wysłania w kosmos"
E-Crafter prawie gotowy do "wysłania w kosmos"© fot. Marcin Łobodziński

Oddzwania Mariusz i proponuje, pyta, sugeruje – nic nie działa. Zupełnie nic, a wszystko robię dobrze. Słucham go przez telefon, ale w głowie: "Jestem dziennikarzem motoryzacyjnym, na Boga! Wiem jak obsługiwać auta, wiem, gdzie trzeba przekręcić, nacisnąć, włączyć, to ja mógłbym ciebie uczyć... weź mi to już, bo wszyscy mają dosyć, a mnie krew zalewa".

Jest szwagier, jest linka, jest ucho. Plan – wysyłamy go w kosmos. Trzeba wykręcić jeszcze na podwórku. Dzwoni telefon. Patrzę – Mariusz. Pewnie wysyła lawetę.

– Spróbujemy jeszcze jednej metody – słyszę, ale też wyczuwam niebywały spokój w jego głosie. – Proszę robić po kolei to co mówię – dodaje. – Zamknij samochód kluczykiem, teraz otwórz, wejdź do auta, zamknij drzwi...

Myślę sobie: "cholera, on coś wie. Ja wiem, że on wie, ale trzyma w napięciu, by osiągnąć satysfakcję". A robi to doskonale, jak w filmie Tarantino, bo wciąż spokojnym głosem ciągnie – "teraz zapnij pas…".

"Unbelievable!" – pomyślałem i to serio pomyślałem po angielsku, bo po polsku było za słabo. I to pomyślałem dużymi literami. – Nie może tak być – powiedziałem Mariuszowi. A ten "geniusz dramatu" ciągnie dalej, "przekręć kluczyk, włącz…"

Druga stacyjka VW e-Craftera. Nie zapniesz pasa, nie pojedziesz.
Druga stacyjka VW e-Craftera. Nie zapniesz pasa, nie pojedziesz.© fot. Marcin Łobodziński

– Jedzie! – przerwałem ten monolog wstydu. Wstydu dziennikarza motoryzacyjnego, który "wszystko wie". Unbelievable!

Niezapięcie pasa wyłącza napęd w e-Crafterze w chwili, gdy puszczasz hamulec, by ruszyć z miejsca. Oczywiście, że świeci się czerwona kontrolka, ale nie kojarzę auta, które by to aż tak zabezpieczało. Pamiętam, że jedno – nie mogę sobie tylko przypomnieć jakie – miało zabezpieczenie, które pozwalało ruszyć, ale za chwilę hamowało. Tymczasem e-Crafter po prostu wyłączał napęd. Dodam jeszcze, bo już wiem, że robi to samo, gdy otworzy się drzwi. Ale to znam z innych samochodów.

Nie piszę tego dlatego, że mi to przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Jeżdżę z zapiętymi pasami zawsze (poza kilkoma metrami po podwórku), a w moim aucie jest zawsze zasada "wszyscy jeżdżą w pasach". I wiele razy okłamywałem pasażerów, że samochód nie ruszy, jeśli nie zapną pasa. Tylko po to, by wujek, babcia, teść odpuścili. Z e-Crafterem nie muszę kłamać.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)