Podróż na dziki wschód - notatki zza kierownicy Škody Kodiaq Sportline 4x4

Podróż na dziki wschód - notatki zza kierownicy Škody Kodiaq Sportline 4x4

Błażej Żuławski
29 stycznia 2019

Samochód. Jedyny środek transportu, który uwalnia nas z okowów rozkładów jazdy i z góry zaprogramowanych tras. Idealne narzędzie dla kogoś, kto po starcie z punktu A, oprócz potrzeby szybkiego i skutecznego dotarcia do punktu B, lubi po drodze odkrywać nieznane mu wcześniej miejsca. Oto historia takiej podróży i jej bohatera - Škody Kodiaq Sportline 4x4.

Trasa wzdłuż "ściany wschodniej". Z północy na południe. Przebiegająca w sąsiedztwie dwóch rzek - najpierw Bugu a potem Sanu. Wiodąca samymi tzw. "bocznymi drogami". Właściwie eliminująca te krajowe i wojewódzkie, nie mówiąc już o ekspresówkach i autostradach. Z Kruszynian w okolicach Białegostoku, w kierunku najbardziej wysuniętego na południe fragmentu Polski. Obok niego znajduje się źródło Sanu.

Brzmi jak wyzwanie? Jeśli nie, dodajmy do tego, że jest środek zimy. Temperatury wahają się od -1 do -7 st. C. Mało? Można winić za to globalne ocieplenie, bo tradycyjnie w Polsce o tej porze roku powinno być -20 st. C (a przynajmniej takie temperatury pamiętam jeszcze sprzed 10 lat). W zamian za to cały czas pada śnieg. A większość dróg, którymi będziemy się poruszać, nie jest "utrzymywana". Te spośród nich, na które wyjechał pług... są w sumie jeszcze gorsze.

Kodiaq Sportline - teoretycznie naszą wyprawę powinniśmy realizować bardziej nadającym się do przepraw modelem Scout, ale jak się nie ma co się lubi...
Kodiaq Sportline - teoretycznie naszą wyprawę powinniśmy realizować bardziej nadającym się do przepraw modelem Scout, ale jak się nie ma co się lubi...© Fot. Błażej Żuławski

Niewyczyszczona do końca nawierzchnia, bo maszyny nie nadążają za opadem, oferują w każdej kolejnej sekundzie jazdy inny poziom przyczepności. Od pełnej - na lekko mokrym asfalcie - przez "taką jakby" na błocie pośniegowym, po zerową - tam gdzie uprzątnięto śnieg, ale nie udało się stopić znajdującej się pod nim warstwy niewidocznego lodu. Zapewniam was, że przy -20 st. C jechałoby się przyjemniej i mniej ekstremalnie, bo warunki byłyby cały czas takie same.

To trasa z dodatkowymi utrudnieniami. Nie tylko typowymi dla realizacji materiału redakcyjnego - czyli przystankami na zdjęcia czy też filmowanie scen, które znajdziecie w dołączonym do tego tekstu wideo - by nie jechać wprost przed siebie, po drodze zaplanowaliśmy przystanki np. w okolicach Zosina. To najdalej wysunięty na wschód punkt Polski. A także na szybowisku w Bezmiechowej. To właśnie stąd 18 maja 1938 r. startował Tadeusz Góra, który po pokonaniu 577,8 km w swobodnym locie szybowcem PWS-101 dostał pierwszy w historii medal Lilienthala, przyznawany przez Międzynarodową Federację Lotniczą. Czy uda nam się wjechać na szczyt góry, na który prowadzi kompletnie nieodśnieżana polna droga?

Obraz
© Fot Filip Blank

Partners in Crime

Zanim jednak przejdziemy do samej podróży, winny jestem parę informacji wejściowych. Pomysł przejechania tej trasy pojawił się już pięć lat temu, a jego okruchy kołatały w mojej głowie aż do pewnego styczniowego weekendu 2019 r., kiedy zdecydowaliśmy się na jego wykonanie. Przeprowadzone w możliwie najbardziej hardkorowej, zimowej wersji.

Wcześniej podobną trasę przejechał mój przyjaciel i były wspólnik - red. Piotr Frankowski, z którym współtworzyliśmy pewien nieistniejący już kwartalnik motoryzacyjny. Dokonał tego jesienią, w 1,5 dnia, na pokładzie Audi A8 - artykuł ukazał się w wydaniu specjalnym owego kwartalnika, przygotowanym dla Volkswagen Group Polska na ówczesne targi Poznańskie. Napęd quattro miał tu mieć znaczenie, ale realnie nie miał - drogi nie były podówczas aż tak śliskie, więc nie miał szansy się wykazać.

Obraz
© Fot. Filip Blank

Później pył kosmiczny z pomysłów, które stanowiły sumę zbankrutowanego kwartalnika - którego, choć był piękny, nikt nie chciał kupować - wiatr rozdmuchał na cztery strony świata. I w dwa lata później podobną wersję tej trasy, tym razem na wiosnę, przejechał nasz współpracownik - fotograf Tomasz Mąkolski. Tym razem samochodem Porsche Cayenne S. Swoją przygodę opublikował w należącym do marki Porsche magazynie "Christophorus". Też było coś o napędzie na cztery koła, ale tylko w kontekście jakże potrzebnego poskramiania mocy tego SUV'a. Tym razem będzie inaczej, ale do tego wrócimy.

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Otóż, drogi czytelniku, to dodatkowa presja. Jak to często bywa w różnego typu wyścigach odkrywców czy alpinistów, dwóch facetów zrobiło to już przede mną - i choć elegancko wygląda przypadkowy fakt, że dokonali tego za kierownicą aut tego samego koncernu, również wyposażonych w napęd 4x4, to wyróżnikiem naszej wyprawy niech będzie to, że żaden z nich nie przejechał tej trasy zimą.

Po zjechaniu z drogi ekspresowej Warszawa-Białystok od razu przyszło nam się zmierzyć z  bezludną dzikością "Ściany Wschodniej"
Po zjechaniu z drogi ekspresowej Warszawa-Białystok od razu przyszło nam się zmierzyć z bezludną dzikością "Ściany Wschodniej"© Fot. Ra2nski

Żaden w tak wymagającej wersji - w sumie ponad tysiąca pięciuset kilometrów (licząc drogę powrotną w równie trudnych warunkach). Można więc powiedzieć, że ambicja i jakość, towarzyszące tamtym wyprawom, to cecha, którą na Autokulcie przenosimy z niszowych, eleganckich magazynów o autach do sfery internetu i podkręcamy na maksa!

Tak jak wspominałem - im zajęło to 1,5 dnia, nam jeden dzień dłużej, ale przysięgam, że gdyby nie napęd 4x4 naszej Škody Kodiaq Sportline, która okazała się idealnym partnerem w tym trudnym zadaniu, jechalibyśmy jeszcze jeden, dodatkowy dzień, a może i dwa. A może nie dojechalibyśmy wcale? Ale o tym również później.

Pierwsze śniegi za płoty - czy jakoś tak - kierunek Krzuszyniany
Pierwsze śniegi za płoty - czy jakoś tak - kierunek Krzuszyniany© Fot. Filip Blank

Względne odległości i przedwojenny tygiel kulturowy

  • Bo co to jest właściwie 1500 kilometrów? Pestka. Na autostradzie robi się to w 15 godzin i to niespecjalnie się wysilając. Ba! 13-14 godzin przy sprzyjających wiatrach - myślę sobie zjeżdżając z pachnącej jeszcze nowością drogi ekspresowej S8 relacji Warszawa - Białystok. Chwilę później wypluwam te słowa. Pod granicą z Białorusią skręcam w lewo, w stronę Kruszynian. Droga natychmiast staje się kompletnie biała od śniegu i mocno dziurawa. Choć po kilku kilometrach dziury znikają, pierwsze hamowanie uświadamia mi powagę sytuacji.

Chociaż mój siedmioosobowy Kodiaq nie jest ciężki jak na SUV'a, a można powiedzieć, że jest nawet lekki - bo z silnikiem 2.0 TSI (180 KM, 320 NM) i napędem na cztery koła, szklanym, panoramicznym oknem dachowym i toną wyposażenia (elektryczne przednie fotele, podgrzewanie wszystkiego co się da, z kierownicą włącznie, świetnym audio marki Canton etc.) waży jedynie 1744 kilo, jednak zatrzymanie go w tych warunkach stanowi pewnego rodzaju wyzwanie.

Co jest lepszego niż jeden Kodiaq? Zgadliście...
Co jest lepszego niż jeden Kodiaq? Zgadliście...© Fot. Filip Blank

Nie pomagają w tym typowo drogowe, szerokie opony o niższym profilu (235/45/R20 Continental WinterContact). Te same opony, które jeszcze przed chwilą dawały cudowną stabilność i pewność przy prędkości 120 km/h na ekspresówce. Z mniej rozbudowanymi i wystającymi klockami bieżnika nie wgryzają się tak mocno w śnieg, jak Bridgstone'y Blizzaki zamontowane na Kodiaqu Scout, którym podróżuje towarzysząca mi ekipa zdjęciowo-filmowa. Ale coś za coś. W trasie u mnie jest ciszej, na suchym asfalcie bardziej przyczepnie i precyzyjnie. Ale w tych warunkach, póki co, zamieniłbym się z nimi na koła z wielką chęcią.

Uświadamia mi to, że ciężko będzie w tej podróży utrzymać wysoką średnią prędkość. Choć liczę na to, że drogi, którymi będziemy się poruszać, będą względnie puste i w sytuacjach podbramkowych będzie można korzystać z całej ich szerokości, pierwszy trochę szybszy skręt w kolejną wąską przecznicę pokazuje, że w zakrętach układ stabilizacji toru jazdy oraz ograniczający poślizg kół ASR, będą miały pełne ręce roboty. Jest po prostu bardzo ślisko.

W miejscach, przez które przejeżdżamy mieszają się wpływy czterech religii: Rzymskokatolickiej, Prawosławia, Islamu i Judaizmu
W miejscach, przez które przejeżdżamy mieszają się wpływy czterech religii: Rzymskokatolickiej, Prawosławia, Islamu i Judaizmu© Fot. Filip Blank

Pomimo tego bezpiecznie dojeżdżamy pod charakterystyczny zielony, drewniany budynek z dwiema wieżyczkami. To najstarszy zachowany do dziś meczet tatarski w Polsce. Został zbudowany w XVIII wieku (źródła nie są pewne co do dokładnej daty) przez mniejszość tatarską, której Kruszyniany zostały podarowane w XVII wieku przez króla Jana III Sobieskiego w podzięce za walkę po stronie polskiej przeciwko Imperium Otomańskiemu. W pobliskim lesie znajduje się muzułmański cmentarz. Oglądaniu tej nekropolii towarzyszy dziwne uczucie. Są groby bardzo stare, ale też zupełnie nowe. Na nagrobkach znajdują się polskie imiona i nazwiska, jednak zamiast krzyży, do których jesteśmy przyzwyczajeni, widnieją na nich tatarskie półksiężyce. To skłania do myślenia.

Nie możemy w tym miejscu zostać długo. Dziś do przejechania mamy jeszcze 350 kilometrów. Niby mało, ale momentami jedziemy nie szybciej niż 40 km/h. Po drodze rzeczywiście nie mijamy żywej duszy. Tylko dziesiątki małych wiosek, pełnych drewnianych domów z okiennicami pomalowanymi w żywe kolory. Ich więźby dachowe oraz szczyty okien wykończone są od zewnątrz piękną snycerską ornamentyką, przypominającą koronkę. W tych wioskach na rozstajach dróg stoją "podwójne krzyże" - rzymskokatolickie - a obok nich prawosławne.

W pobliskich miasteczkach mieszkały jeszcze przed wojną społeczności żydowskie. Te obrazy, zebrane do kupy, pokazują mi taką małą namiastkę przedwojennego multikulturalizmu bezpowrotnie utraconych kresów. Niczym w amerykańskim filmie drogi pędzimy dalej. Krajobraz jest płaski i dosyć monotonny - poza chwilami, gdy po lewej udaje nam się dostrzec Bug. To daje dużo czasu na myślenie o przedwojennej Polsce oraz chwilę na przyjrzenie się samochodowi.

Kodiaq ma aktywne i pasywne systemy bezpieczeństwa, internet na pokładzie itp. ale w tych warunkach najbardziej liczą się napęd na cztery koła i dobrze działające ogrzewanie!
Kodiaq ma aktywne i pasywne systemy bezpieczeństwa, internet na pokładzie itp. ale w tych warunkach najbardziej liczą się napęd na cztery koła i dobrze działające ogrzewanie!© Fot. Filip Blank

Niedźwiedź z Alaski

Rozglądam się po kabinie Kodiaqa. Poza tym, że siedzę w czymś w rodzaju cywilnego kubełkowego fotela o lepszym podparciu bocznym, oraz tego, że deska rozdzielcza wykończona jest wstawkami niewykonanymi z drewna czy aluminium, a czegoś w rodzaju włókna węglowego, to ta sama kabina, którą znam z pozostałych wersji tego samochodu.

Zrobiona z wysokiej jakości, świetnie spasowanych materiałów. Plastiki nie są twarde, rozkład wszystkiego jest czytelny a obsługa intuicyjna. Jestem tradycjonalistą, więc podoba mi się, że większość swoich doraźnych potrzeb mogę załatwić przekręcając gałkę lub naciskając przycisk, który w tych zimowych warunkach mogę z łatwością wcisnąć także w rękawiczkach. Nie muszę godzinami grzebać w pokładowym menu ekranu o przekątnej 9,2 cala. Głośność sytemu audio (Canton 575W) co prawda obsługuje się przyciskami, z których palec pasażera potrafi się na tych wertepach zsunąć, ale kierowca ma do dyspozycji wygodną gałkę umieszczoną - jak w każdej Škodzie - na kierownicy.

Za to właśnie kocham tę markę - wszystko jest jak trzeba. Bez udziwnień, estetycznie (Kodiaq to wyjątkowo udany stylistycznie samochód), solidnie ale jednocześnie nowocześnie. Bo przecież system multimedialny klonuje ekran mojego smartfona dzięki synchronizacji Android Auto i AppleCar Play. Ten sam telefon ładuję sobie za pomocą ładowarki indukcyjnej, a dzięki pokładowemu WiFi na postoju mogę w Kodiaqu przeczytać wiadomości ze świata. Gdyby tylko czujniki systemów bezpieczeństwa mogły spod śniegu odczytać linie na asfalcie, a lód nie zatkałby przedniego radaru aktywnego tempomatu, to właściwie nie musiałbym się nawet specjalnie skupiać na prowadzeniu.

Gdy zaklejone śniegiem czujniki się gubią dobrze jest mieć oparcie w sprawdzonej mechanice napędu 4x4
Gdy zaklejone śniegiem czujniki się gubią dobrze jest mieć oparcie w sprawdzonej mechanice napędu 4x4© Fot. Błażej Żuławski

Jestem tylko zbyt leniwy, by w ten mróz stanąć i je oczyścić. Gdyby nie warunki pogodowe, Kodiaq sam potrafiłby utrzymywać pas ruchu, sam potrafiłby zahamować w razie wykrycia zagrożenia - np. samochodu, który nagle się przed nami zatrzymał czy też pieszego, który nagle wtargnął na jezdnię.

Ostrzegłby nas przed zbliżającym się od tyłu ruchem poprzecznym podczas cofania z miejsca parkingowego i potrafiłby utrzymywać stałą odległość do pojazdu poprzedzającego, aż do całkowitego jego zatrzymania się - niestety teraz lód i śnieg zalepił mu wszystkie oczy i sensory, więc może tylko sygnalizować swoje niezadowolenie żółtymi lampkami ostrzegawczymi na desce rozdzielczej.

Przyjmuję ten sygnał do wiadomości, natomiast wcale mnie on nie przeraża. Gdy tylko przez gruby, mięsisty wieniec kierownicy dostaję choć szczątkową informację o tym, że coś może się dziać z przednimi kołami, np. chwilowa utrata przyczepności związana z przejeżdżaniem przez śnieżną koleinę, od razu w plecach czuję pomoc, jakiej bez żadnego opóźnienia udziela przekazywany przez sprzęgło wielopłytkowe napęd na cztery koła. Podczas hamowania nadal muszę uważać. Natomiast jazda na wprost i w większości zakrętów jest wprost dziecinnie łatwa.

Czasami czuliśmy się, jak bohaterowie "Fargo" w reż. braci Cohen
Czasami czuliśmy się, jak bohaterowie "Fargo" w reż. braci Cohen© Fot. Filip Blank

To dlatego, że na tylną oś potrafi tu trafić do 90 proc. momentu obrotowego. Systemy kontroli trakcji i stabilizacji toru jazdy dbają zaś o jego odpowiedni rozdział pomiędzy kołami. To daje mi pewien pomysł, który zrealizuję jutro, gdy wjedziemy na kręte drogi Bieszczad. Póki co jednak bezpiecznie i sprawniej niż myślałem przemieszczamy się na południe. Dzięki napędowi 4x4 jesteśmy w stanie podróżować o 20 proc. szybciej, niż cała reszta szczątkowego ruchu, jaki panuje w tej okolicy. Docieramy do naszego pierwszego noclegu - rustykalnego i klimatycznego Siedliska Sobibór.

Poskromienie śnieżycy

Budzimy się jeszcze przed świtem w jednej z wyremontowanych, starych drewnianych chat, które tworzą to wyjątkowe miejsce, gdzie tradycja i uroczy rustykalizm spotykają się z nowoczesnymi potrzebami ludzi szukających wyciszenia i odpoczynku od codziennej gonitwy i stresu związanego z pracą. Idealny przystanek po długiej podróży w ciężkich warunkach i to pomimo tego, że nie udało się w ten mróz nagrzać odpowiednio wody w gigantycznej, znajdującej się na zewnątrz, drewnianej bali. Po śniadaniu bierzemy się za odśnieżanie - obydwa nasze Kodiaqi są mocno przysypane.

Poranek w Sobiborze
Poranek w Sobiborze© Fot. Błażej Żuławski

Z pomocą w usuwaniu lodu z szyby przychodzi ukryta pod klapką wlewu paliwa skrobaczka, która stanowi część pakietu rozwiązań "Simply Clever" Škody. Nazwa ta kryje w sobie mnóstwo małych, ułatwiających życie kierowcy i pasażerów rozwiązań, takich jak np. ukryte w przednich drzwiach parasolki; element konsoli środkowej, posiadający przegródki na kluczyk, telefon, monety i patent pozwalający odkręcić butelkę z wodą, używając jedynie jednej ręki; siatki i haczyki w przestrzeni bagażowej etc. Przy otwieraniu drzwi zauważam też wysuwane, plastikowe osłony, dzięki którym nie obijemy samochodu zaparkowanego obok nas (a także naszego własnego rantu drzwi np. o ścianę). Czego ten nasz niedźwiedź Kodiak nie ma...

Przed wyjazdem, poprzez system Škoda Connect, sprawdzam jeszcze raz pogodę. Cały czas ma padać śnieg, ale nam nie jest on straszny. Ruszamy dalej na południe. Po drodze zahaczamy o położony koło Hrubieszowa Zosin. Próbujemy za wszelką cenę namierzyć najdalej wysunięty na wschód punkt w Polsce. Udaje się. Poprzez rzekę, do której udało nam się podjechać drogą pomiędzy polami, w której traktor wyrzeźbił solidne koleiny, spoglądamy w stronę Ukrainy. Symbolicznie żegnamy się z Bugiem - nasza wschodnia granica zaraz skręci na zachód. Kierujemy nasze auta w stronę Przemyśla.

Samochód już odśnieżony - zaraz ruszamy.
Samochód już odśnieżony - zaraz ruszamy.© Fot. Filip Blank

Zmrok zapada szybciej niż jesteśmy w stanie się zorientować. Nie dlatego, że wstaliśmy późno - tymi drogami po prostu długo się jedzie. Podobnie jak na pustyni, z pobliskich pól wiatr nawiewa na drogę sporej wielkości śniegowe wydmy.

Przebijamy się przez nie ze 100 proc. pewnością, jaką daje nam napęd 4x4. Wokół jest coraz bardziej biało. Na wszelki wypadek z dostępnych trybów jazdy, dostosowujących pracę skrzyni biegów, napędu, adaptacyjnego zawieszenia a także czułości układu kierowniczego i pedału gazu (m.in comfort, normal, eco i sport) wybieram opcję "snow".

Przemyśl mijamy szybko - chwilę wcześniej witając się z płynącym przez to miasto Sanem. W tym mieście byłem po raz pierwszy i zrobiło na mnie ogromne wrażenie - klasycystyczne i secesyjne kamienice po dwóch stronach rzeki, stalowe mosty i tarasowa zabudowa - taki mini Wiedeń czy Praga w wydaniu Polskim. Wow. Musimy tu jeszcze wrócić. Krajobraz przestaje być płaski, co znaczy, że zbliżamy się do celu. Wjeżdżamy w Bieszczady.

Biel po horyzont
Biel po horyzont© Fot. Ra2nski

Szybowisko w Bezmiechowej postanawiamy zdobyć w nocy. Śnieg jest wszędzie - tym razem co jakiś czas musimy się zatrzymywać, by usuwać lód z wycieraczek. Pomimo podgrzewania przedniej szyby, woda zamarza na nich, a pokryte lodem stają się bezużyteczne. Widoczność jest potrzebna (pomagają inteligentne światła wykonane w technologii LED) albowiem droga prowadzi nas przez słynne patelnie na Załużu, gdzie w sezonie letnim odbywają się wyścigi górskie i eliminacje do zawodów driftingowych.

Jedziemy nimi "w złą stronę", czyli zjeżdżamy w dół. Droga jest wąska i choć jest to miejsce, w którym w nocy od razu widać czy ktoś jedzie z przeciwka czy nie, to i tak nie jest łatwo. ESP i ASR walczą z toczącym się w dół samochodem, na którego niekorzyść działa grawitacja. Postanawiam spróbować innej metody. Wyłączyć, czy też znieczulić systemy bezpieczeństwa i zaangażować do pracy siebie oraz tryb "Sport". Mój Kodiaq Sportline 2.0 TSI natychmiast pokazuje mi swoje drugie, ekscytujące oblicze.

Nawet głęboki, kopny śnieg jest mu niestraszny i to pomimo typowo drogowych opon.
Nawet głęboki, kopny śnieg jest mu niestraszny i to pomimo typowo drogowych opon.© Fot. Filip Blank

Teoretycznie samochód ten przyspiesza w 8,2 s. do 100 km/h a maksymalnie rozpędzi się do 205 km/h, ale w tych warunkach to bez znaczenia. Ważniejsze jest to, że w trybie "Sport" mam lepsze czucie tego, co się z nim dzieje. Podczas gdy metodą na okiełznanie sytuacji przez systemy bezpieczeństwa jest hamowanie kół, ja postanawiam, tak jakby... przyspieszyć. Użyć gazu i zalet napędu 4x4 do pokonywania tych trudnych zakrętów.

Nie próbujcie tego w domu, ale okazuje się to skuteczniejsze - i przynajmniej dla mnie mniej stresujące - niż czekanie, aż elektronika okiełzna podsterowność spowodowaną brakiem przyczepności. Dzięki rajdowej sztuczce, której nauczyłem się za kołem podbiegunowym na szkoleniach siostrzanej marki Porsche, przed każdym zakrętem hamuję dużo wcześniej, jeszcze na prostych kołach, a potem delikatnie destabilizuję samochód, bujając nim prawo/lewo. Tak, by ostateczne bujnięcie wypadało w stronę, w którą jest zakręt. Po czym zamiast ujmować gazu, dodaje go.

Sportline... lubię cię.
Sportline... lubię cię.© Fot. Filip Blank

Początkowo pojawia się lekka podsterowność, ale potem samochód natychmiast odczytuje moją intencję i kierując więcej momentu obrotowego na tylne koła, zacieśnia zakręt tak, że pokonujemy go lekkim, czterokołowym poślizgiem. Szybciej i skuteczniej niż ślizgając się przez przód.

Pomaga w tym szybka, siedmiobiegowa skrzynia DSG, która, dzięki umieszczonym za kierownicą łopatkom, daje mi pełną kontrolę nad tym, ile mocy silnika wysyłam w świat. Ważne jest, by cały czas dostarczać odpowiednią siłę napędową kołom – tak, by nigdy nie mieć bezwładnie toczącego się auta. Tylko wtedy samochód nie będzie wypychał przodu w stronę przerażająco bliskich barier okalających jezdnię. Efekt uboczny? Gdy wjeżdżamy do Leska, uśmiech mam od ucha do ucha. To czerwone wahadło spisało się tu prawie tak dobrze, jak rajdówka.

Offroad i źródło Sanu

Bieszczady w zimie. Polecam. Ale tylko odpowiednim autem.
Bieszczady w zimie. Polecam. Ale tylko odpowiednim autem.© Fot. Błażej Żuławski

Droga na szybowisko prowadzi pomiędzy polami, a potem przez las. Drzewa wydają się być całkowicie przytłoczone leżącymi na nich białymi czapami. Od czasu do czasu, z kilku gałęzi na raz, ta śnieżna kołdra zsuwa się na nasze auta, powodując parosekundowe, całkowite oślepienie.

W głębokim kopnym śniegu dostajemy się na górę. Odkrywamy tam kompletnie zasypane schronisko. Samochód terenowy ludzi, którzy w nim mieszkają, jest całkowicie uwięziony za dwumetrową zaspą. Szczęśliwi, że miś, przed którym ostrzega nas umieszczona w lesie tablica, z całą pewnością głęboko śpi, wycofujemy swoje mechaniczne niedźwiedzie i po najdłuższej zawrotce świata (na piętnaście razy), dzięki trybowi jazdy "offroad" i systemowi kontrolującemu prędkość zjazdu z góry, zjeżdżamy bezpiecznie do hotelu. Szybowisko zaliczone.

Następnego dnia korzystamy z uroków Bieszczad. Przejeżdżamy tzw. "Wielką Pętlę". Jeszcze nigdy nie byłem tu w zimie, a trzeba przyznać, że całkowicie pozbawiona turystów okolica jest o tej porze roku chyba jeszcze bardziej malownicza niż zwykle. Czuję się jak jeden z bohaterów "Bazy ludzi umarłych". Wokół porzucony ciężki sprzęt, koparki, ładowarki, stare, radzieckie ciężarówki. Wysoko poukładane stosy drewna, zamarźnięte strumienie i kompletna cisza.

Obraz
Obraz;

Wreszcie docieramy do celu wyprawy. Bieszczadzki Park Narodowy kryje w sobie źródło Sanu, do którego chcieliśmy dotrzeć samochodami. Zupełnie jak współczesne wersje wiktoriańskich, angielskich odkrywców, którzy szukali źródeł Nilu czy Amazonki. W miejscowości Wołosate droga się jednak kończy i od naszego celu odgradza nas szlaban... no tak... przecież to Park Narodowy! Co ja sobie myślałem?

Wypadałoby kontynuować podróż pieszo. Dwa kroki przez półtorametrowe zaspy uświadamiają mi, że jestem do tego kompletnie nieprzygotowany. Owszem mam wysokie buty, ale tu przydałyby się rakiety śnieżne. Za moimi plecami zawadiacko mruga do mnie światłami awaryjnymi czerwony Kodiaq. Przypomina mi o luksusach swojej kabiny - podgrzewanej kierownicy, playliście wyprawowej, jaką ułożyłem sobie na tę trasę, której do tej pory słuchałem z zapamiętaniem korzystając ze świetnego systemu audio.

Nad Soliną
Nad Soliną© Fot. Filip Blank

Nim zdążę się zorientować, znowu siedzę za kierownicą. Trzeba w końcu wracać do domu. Wiem, że razem dokonamy tego szybko, komfortowo i bezpiecznie - a także może ekscytująco, bo jeszcze trochę śnieżnych zakrętów przed nami. Choć jako odkrywca zawiodłem (brak przygotowania - typowy czynnik ludzki), muszę otwarcie powiedzieć, że samochód stanął na wysokości zadania. Ba! Nawet przewyższył moje oczekiwania. A jego napęd 4x4 nie raz uratował mi skórę w momentach, o których pewnie nawet nie wiem.

Chwilowo nie pozostaje więc nic innego, jak wracać i czekać na następną tego typu przygodę. Podobna trasa? Ale tym razem na przełaj? Kto podejmie wyzwanie? Może ktoś poza moimi starymi kumplami...

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/104]

Partnerem artykułu jest marka Škoda

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (4)