Prędkość za progiem zwalniającym. Przepisy są podchwytliwe

Prędkość za progiem zwalniającym. Przepisy są podchwytliwe

Progi zwalniające chronią pieszych. Mają jednak też swoje wady. To nie tylko kwestia uszkodzeń samochodów, ale też zwiększonej emisji spalin i pyłów
Progi zwalniające chronią pieszych. Mają jednak też swoje wady. To nie tylko kwestia uszkodzeń samochodów, ale też zwiększonej emisji spalin i pyłów
Źródło zdjęć: © Tomasz Budzik
Tomasz Budzik
04.01.2019 10:05, aktualizacja: 28.03.2023 12:14

Progi zwalniające mają skłonić kierowców do ostrożnej jazdy i respektowania praw pieszych. Jednak mogą też powodować problemy. "Śpiący policjant" może sprawić, że łatwiej stracimy prawo jazdy i może być kłopotliwy dla kandydatów na kierowców.

Polscy drogowcy pokochali progi zwalniające. Stawiane przy przejściach dla pieszych i w okolicy szkół mają chronić przechodniów. Ze względu na niejednoznaczne prawo mogą jednak być sporym problemem dla kierowców. Dlaczego? Z wyjątkiem stref zamieszkania progi zwalniające są oznaczane znakiem A-11a, przedstawiającym próg zwalniający, tabliczką określającą odległość od "śpiącego policjanta" i - najczęściej - znakiem ograniczenia prędkości, zwykle do 20 km/h. Kłopot w tym, że za przeszkodą zwykle nie stosuje się znaku B-34, odwołującego ograniczenie prędkości.

Zgodnie z polskimi przepisami ograniczenie prędkości przestaje obowiązywać za znakiem B-34 lub po przejechaniu skrzyżowania. Gdy ograniczenie pojawia się przed progiem, w przekonaniu wielu kierowców ma ostrzegać przed przeszkodą i chronić samochody przed uszkodzeniami. Formalnie jednak ograniczenie prędkości po przejechaniu progu pozostaje w mocy. Jak się okazuje, sytuacja ta może stanowić problem w wielu sytuacjach.

W interpelacji dotyczącej kwestii oznakowania progów zwalniających poseł Józef Lassota przywołuje sytuację z ul. Śląskiej w Kielcach. Podczas egzaminu kandydat na kierowcę zwolnił tam do zalecanej przez znak prędkości 20 km/h i pokonał "śpiącego policjanta". Za przeszkodą jednak przyspieszył do 30 km/h - taki znak znajduje się przy wjeździe na ulicę. Egzaminator uznał to jednak za błąd i kandydat na kierowcę nie uzyskał prawa jazdy. Mężczyzna zanegował wynik egzaminu i Samorządowe Kolegium Odwoławcze przyznało mu rację.

Odwołał się również egzaminator, który wystawił negatywną notę. Jemu z kolei rację przyznał Wojewódzki Sąd Administracyjny w Kielcach. W uzasadnieniu WSA uznał, że progi są montowane w celu spowolnienia ruchu. Nie można więc przyjmować, że organizator ruchu chciał, aby kierowcy zwalniali przed każdym kolejnym progiem i przyspieszali za nim. Ograniczenie powinno więc, zdaniem WSA, obowiązywać aż do odwołania lub ustanowienia nowego ograniczenia.

Jeśli policjanci, mierzący prędkość za progiem zwalniającym, przyjęliby tę ostatnią wykładnię, to w takiej sytuacji o wiele łatwiej byłoby na trzy miesiące stracić prawo jazdy. Taka sankcja groziłaby zmotoryzowanym już po przekroczeniu 70 km/h.

Skoro urzędnicy i sądy mają problemy z interpretacją ograniczenia prędkości za progami zwalniającymi, to nie ma się co dziwić, że znacznie większe trudności mają z tym zwykli kierowcy. O to, jak należy rozumieć w tym przypadku przepisy, Józef Lassota pyta w interpelacji do ministra infrastruktury. Odpowiedź powinna wreszcie wyjaśnić sytuację.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (28)