Polski importer Hyundaia na podstawie preferencji polskich klientów przygotował specjalną wersję i20. Sprawdzam, co auto ma do zaoferowania po liftingu w wersji Launch i z wolnossącym silnikiem.
Ten artykuł ma 2 strony:
Hyundai i20 w wersji Launch — test, opinia
Pamiętam, kiedy na prezentacji odświeżonego Hyundaia i20 przedstawiciele marki rozpoczęli konferencję od wyświetlenia filmu na temat tego miejskiego autka. Początek był dokładnie taki, jakiego się obawiałem – młodzi ludzie tańczyli w nocy na dachach budynków, biegali przez puste miasto nocą czy w ramach spędzania wolnego czasu malowali graffiti. Innymi słowy idealnie wypełniali stereotyp, który narodził się w głowach bardzo ambitnych speców od reklamy, którzy nie spieszą się, tylko robią wszystko na "asapie". Rozczarowany ukryłem twarz w dłoniach i liczyłem do dziesięciu.
Wtem, najwyraźniej ktoś w Hyundaiu odrobił pracę domową i sprawdził dlaczego ludzie kupują Hyundaia i20. Końcówka filmu zmieniła sytuację o 180 stopni. Przekaz był jasny – może i szalejesz w codziennym życiu, ale przy podejmowaniu takich decyzji jak kupno samochodu, lepiej kieruj się rozsądkiem. Trudno o lepsze podsumowanie i20. Tym bardziej, że nawet polski importer nie zdecydował się na dostarczenie do testów wersji "premium" za "cennikowe" 70 tys. zł (ile?!), lecz bardzo często wybieraną specyfikację, teraz oznaczoną jako Launch za 51 900 zł (cena poza promocją: 56 900 zł).
Ta wersja wyposażenia daje nam wszystko to, czego potrzebujemy i nic, na co szkoda byłoby nam pieniędzy. Z najważniejszych elementów wyposażenia należy wymienić centralny zamek, klimatyzację, skórzane koło kierownicy oraz drążek zmiany biegów, tapicerkę materiałową z czerwonym przeszyciem, radio z ekranem o rozmiarze 7 cali, portem USB, kamerą cofania, systemem Bluetooth i znośnie grającymi 2 głośnikami. Dzięki integracji Apple Car Play/Android Auto nawigację możemy przerzucić na ekran z telefonu, a wisienką na szczycie tortu są opcjonalne felgi 15-calowe za 1500 zł. Szkoda, że światła do jazdy dziennej to zwykłe żarówki, a nie LED-y (które są dostępne od wyższej wersji wyposażenia). Czerwony lakier Tomato Red jest oferowany za darmo.
Warto jednak zauważyć czego w tej popularnej wersji zabraknie – nawet za dopłatą nie otrzymamy ostrzeżenia o niezamierzonej zmianie pasa ruchu czy pakietu autonomicznego hamowania w przypadku wykrycia przeszkody. To opcjonalny zestaw dostępny tylko dla najbogatszych egzemplarzy.
Drugi najpopularniejszy samochód koreańskiego producenta (za Tucsonem) w połowie 2018 roku doczekał się faceliftingu. Oznacza to zainstalowanie kaskadowego grilla (z kompaktowego i30) i przeniesienie tablicy rejestracyjnej z tylnego zderzaka na klapę bagażnika. Opcjonalnie można zamówić i20 z czarnymi słupkami i takim samym dachem. Z oferty zniknęły silniki diesla, pozostały za to trzy- i czterocylindrowe silniki benzynowe. Wersja wyposażenia Launch jest oferowana wyłącznie z wolnossącym motorem czterocylindrowym (spotykanym już coraz rzadziej!) o pojemności 1,2 l. To klasyka gatunku z wtryskiem wielopunktowym, generująca leniwe 84 KM i 122 niutonometry przy 4 tys. obr./min.
Zobacz również: Volvo XC40 T3 - idealne do miasta? Czy może za duże?
Mało? Na pierwszy rzut oka tak, zwłaszcza jeśli dostępny w ofercie silnik litrowy generuje 100 KM i łączony jest z 7-biegową przekładnią dwusprzęgłową. Za to jednostka 1.2 MPI łączona jest wyłącznie z pięciobiegową manualną przekładnią i dzięki prostocie ma szansę odwdzięczyć się bezproblemową eksploatacją. Osiągi na poziomie 13,1 s do setki są wystarczające w mieście, choć żeby wykrzesać jakąkolwiek dynamikę z i20, jednostkę trzeba wciągnąć na wysokie obroty.
Bez problemu udaje się zmieścić w katalogowym zużyciu paliwa – warunki miejskie to 6,7 l na 100 km, poza miastem to 5,7–6,1 l w zależności od sytuacji. Nieco gorzej jest na trasie, bowiem pięciobiegowa skrzynia wymaga podkręcenia obrotów do 4 tys. (spalanie to 6,2 l przy 140 km/h), ale już po przekroczeniu 120 km/h auto zaczyna zachowywać się nerwowo z racji niskiej wagi wynoszącej mniej niż tonę. Biorąc pod uwagę, że bak ma 50 l pojemności, rzadko będziemy pojawiać się na stacji benzynowej.
W kabinie witają nas proste, twarde plastiki, które punktują z kolei jakością spasowania. Pomimo tego, że mamy do czynienia z segmentem B, nic nie trzeszczy, a obsługa kilku przycisków nie mogłaby być prostsza. Obszyta kontrastową nicią tapicerka materiałowa nie każdemu przypadnie do gustu – wykończono ją w typowy, pasujący do wszystkiego wzór, który może przypominać pozbawione charakteru rozwiązania z komunikacji miejskiej. Ważne, że łatwo znaleźć wygodną pozycję za kierownicą, choć przydałby się podłokietnik (dostępny dopiero w topowej wersji za wspomniane 70 tys. zł).
Z tyłu miejsca nie brakuje (mając 180 cm wzrostu spokojnie siadłem za fotelem ustawionym pod siebie), choć trudno mówić tu o szczególnej wygodzie. Bagażnik ma 326 l pojemności, czyli nieco więcej niż Citroën C3 czy nowy Ford Fiesta. Hyundai i20 pozostaje jednym z najprzestronniejszych samochodów w segmencie B, choć nie wyróżnia się stylistycznie tak jak francuska propozycja, ani nie dostarcza za kółkiem tak sportowych wrażeń jak Fiesta.
Konkurencja w tym segmencie jest bardzo zacięta. Hyundai i20 widoczny na zdjęciach wyceniony jest na promocyjne 53 400 zł (to za sprawą felg), konkurencyjny Citroën C3 (82 KM, 3 cylindry, wersja Feel) kosztuje 48 400 zł, na podobnym poziomie jest również wspomniana Fiesta. Kto wie, czy największym konkurentem i20 nie jest koncernowa siostra ze stajni Kii, czyli Rio (od 48 990 zł z równie odpowiednim wyposażeniem). Sukces zależy już od zaangażowania dealerów. Jedno jest pewne – i20 w wydaniu Launch stanowi całkiem konkurencyjną ofertę.
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze