Dlaczego jesteśmy wypychani za miasto i czym tam dojeżdżamy - felieton trzydziestolatka

Dlaczego jesteśmy wypychani za miasto i czym tam dojeżdżamy - felieton trzydziestolatka

Robert Lubański
11 czerwca 2018

Mam 32 lata i pracuję na niezłym stanowisku w agencji kreatywnej, zajmuję się kampaniami klientów motoryzacyjnych. Czasem występuje w roli fotografa, którym byłem kiedyś, i którym nadal się czuję. Ostatnio zastanawiam się jaki samochód kupić, skoro czeka mnie przymusowa wyprowadzka pod miasto...

Oczywiście daleko mi do zarobków kadry kierowniczej naszej firmy czy też tuzów polskich mediów takich, jak... wiedzą ci, o których czytamy na Pudelku, że wzięli "tyle i tyle" za kampanie marki "X" czy też "gigantyczną sumę" za udział w popularnym reality show, ale wydaje mi się, że radzę sobie nieźle...

Zresztą koledzy i koleżanki, którzy siedzą ze mną na piętrze z pewnością wytłumaczyliby szybko, że praca w szeroko rozumianej reklamie to nie jest taka prestiżowa sprawa, jak się wydaje. Normalna orka dzień w dzień, jak na każdym stanowisku, w każdej innej firmie. A czasami nawet gorzej, bo np. musimy pracować także w weekendy. Są też plusy, jakieś premiery, wyjazdy, zaproszenia, ale generalnie na koniec miesiąca liczy się pensja, a ta jest taka...

Obraz
© Mat. Prasowe Volkswagen

No właśnie, jaka? Nie mam oczywiście zamiaru tu zdradzać, ile zarabiam. Mogę tylko powiedzieć, że nie mam co narzekać. Sporo powyżej średniej krajowej. Jednak pomimo tego, że do biednych nie należę, na niewiele rzeczy mnie tak naprawdę stać. Tj. na koniec miesiące udaje mi się odłożyć niewiele. Dzieje się tak z jakiegoś nieznanego mi powodu... Np. pech. Rzeczywiście ostatnio zalałem laptopa i padł mi telefon. Efekt jest taki, że nie zostaje mi za wiele z tego, co przychodzi do mnie na koniec miesiąca przelewem.

Ale dlaczego właściwie narzekam? Otóż przez ostatnie 13 lat pracowałem jako Freelancer na umowę o działo (zwaną także śmieciową, mającą jednak pewne zalety np. niskie opodatkowanie) a od półtora roku mam działalność gospodarczą. Więc kiedy mówię, że na mało co mnie stać, to oczywiście mam na myśli to, że nie stać mnie na "najważniejszą rzecz w życiu każdego człowieka", czyli mieszkanie. Jak wielu zwględnie "młodych ludzi" muszę wybierać: być czy mieć.

Obraz
© Mat. Prasowe Volkswagen

Banki nie udzielą mi kredytu choćby nie wiem co. Nie w mieście, w którym w dobrej dzielnicy, kawalerka kosztuje około 10 000 zł/m2 (takie ceny są w Warszawie). Jestem więc skazany na wynajem. Suma z cyferką 2 z przodu co miesiąc opuszcza moje konto. Plus prąd, plus woda, plus telefon, plus Internet, plus rata za samochód... rozumiecie?

Nie muszę chyba wspominać, że kocham samochody. Dokładnie z tego powodu pracuję tu, gdzie pracuję. Miałem je już różne. Stare i nowe, sportowe i luksusowe, warte mało i warte, jak się potem okazało dużo... Teraz jednak nie wiem co robić, bo mam dosyć życia "na cudzym" czyli wynajmowania.

Jak wielu z nas chciałbym swój własny kąt. Jestem jednak za stary, żeby załapać się na jakiś program w stylu "mieszkanie dla młodych", moi starzy nie mają "kasy" żeby mi coś pomóc (a poza tym w ty wieku to byłby wstyd), a jako kawaler nie kwalifikuje się do żadnego innego programu typu... no nie wiem, choćby "Mieszkanie Plus" - zresztą te są dla naprawdę potrzebujących, to jasne.

Obraz
© Mat. Prasowe Volkswagen

Czuję też, że z takimi cenami, jakie panują w stolicy - a także pewnie w innych miastach, bo jest to przecież wyłącznie kwestia skali i proporcji konkretnych zarobków wobec sytuacji na rynku i oczekiwań - nie uda mi się niczego kupić. Choćbym nie wiem jak się starał.

Ostatnio oglądałem 50 metrów na parterze, co prawda z ogródkiem, ale zawsze. Wychodziło 680 tys. złotych i 73 tys. miejsce w garażu. Blok (przepraszam - apartamentowiec) z widokiem na Warsztat i mającą przebiegać tuż obok, w niedalekiej przyszłości, linią tramwajową. "Crazy" - można by zaśpiewać za Cee'lo Greenem, gdyby się umiało wydobywać z gardła takie wysokie rejestry.

Dlatego postanowiłem przenieść się na wieś. W latach 90. Tak robiła część naszych rodziców. Potem pożałowali, musząc dowozić swoje pociechy do co lepszych szkół w mieście. Przyjeżdżać i odbierać je po imprezach, stać w korkach by dostać się do pracy etc. Ale teraz, wraz z rozwojem infrastruktury - obwodnicami, autostradami, ekspresówkami oraz szybką koleją (modernizacja taboru - Dzięki Unio Europejska!) przeprowadzka pod miasto znowu wydaje się kuszącą alternatywą.

Obraz
© Mat. Prasowe Volkswagen

Szczególnie, że nie mam dzieci. Szczególnie, że może będę je miał, ale to już nie taka tragedia logistyczna, skoro małe, lokalne społeczności mają coraz lepsze szkoły i ofertę kulturalną. Szczególnie, że za cenę tego pięćdziesięciometrowego mieszkania (bez miejsca garażowego) mogę sobie kupić działkę pod lasem, wdychać świeże powietrze i zbudować taki dom, jaki mi się żywnie podoba - czyli akurat jakiś taki minimalistyczny, modernistyczny, najlepiej modułowy, w stylu "nowoczesna stodoła"/"kontener".

Urządzenie tego domu zostawmy, póki co. Mieszkanie też trzeba by urządzić. Poza tym mam na to całe lata. Zajmijmy się za to sprawą najważniejszą, czyli samochodem, który będzie mnie tam dowoził. Samochody miałem już różne, teraz mam samochód miejski - bo w mieście mieszkam. Ale, gdy już się wyprowadzę przestanie on spełniać swoje zadanie. Teoretycznie chciałbym jeździć samochodem sportowym, ekscytującym i wzbudzającym zachwyt, ale...

Po pierwsze, skoro nie dostanę kredytu na mieszkanie, to leasingu na takie auto tym bardziej. A jeśli dostanę, to będzie mi ciężko go spłacać. Po drugie, z powodu coraz gęstszego ruchu dziś nie da się już prawie nigdzie (poza torem) takim samochodem pojechać zgodnie z jego przeznaczeniem. Ponad to jest to nieodpowiedzialne. No i po trzecie, taki samochód jest wysoce niepraktyczny, szczególnie jeśli do "mojego domu" prowadził będzie polny dukt - dzięki czemu działka będzie, miejmy nadzieję, tańsza.

Obraz
© Mat. Prasowe Volkswagen

Dlatego duży sens ma właśnie crossover taki, jak choćby T-Roc. Trudno jest go przyporządkować segmentowi, bo wizualnie bliżej mu do Golfa niż Polo. Według samego Volkswagena T-Roc to segment Polo (tzw. AO SUV), ale gabarytami jest zbliżony do Golfa (A-HB). Jednak ma od niego większy bagażnik i wyżej się w nim siedzi. Przyporządkowanie segmentom nie ma jednak większego znaczenia, bo T-Roc spełnia wszystkie oczekiwania, takiego właśnie 32-latka, jak ja. A jakie one są?

Fajnie wygląda. Chociaż wygląd to rzecz gustu. Dobrze jeździ - tj. pomimo podwyższonego środka ciężkości nie ma problemu z szybkim pokonywaniem zakrętów, tych krótkich wolnych i dłuższych szybszych. Nie pochyla się gwałtownie w zakrętach i ma niezły układ kierowniczy. Choć daleko mu do Golfa GTi dobrze komunikuje co dzieje się z jego przednimi kołami. Czuć też, że jego płyta podłogowa może przyjąć dużo większe pokłady mocy i momentu, niż te, które oferują dostępne wersje silnikowe. Ktoś zamawiał T-Roc'a GTi? Nie? To póki co, dla mnie niech będzie 190-konna benzyna ze świetną, szybką, dwusprzęgłową skrzynią DSG i napędem 4-Motion.

Obraz

T-Roc jest też świetnie wyposażony. Jestem jednak trochę millenialsem i potrzebuje móc łatwo i szybko podłączyć telefon, skorzystać z synchronizacji z nim typu Apple Car Play (jestem Iphone'owcem wiec dostępny Mirror Link mnie tak nie interesuje), by móc odpalić głośno muzykę ze Spotify na świetnym systemie audio marki Beats.

W T-Roc'u lubię też dużą, czytelną i ładną z wyglądu nawigację i to, że mogę dowolnie (dzięki wyświetlaczowi zamiast tradycyjnych zegarów) konfigurować sobie co mi się gdzie i kiedy wyświetla. Tymczasem smartfon ładuje mi się indukcyjnie, w głośnikach leci dobra muzyka. Tak to mogę nawet stać w korku, by spod miasta dojechać. Albo mogę go ominąć, przez pole, dzięki zwiększonemu do 16cm prześwitowi.

Systemy bezpieczeństwa są co prawda dla mnie mniej ważne. Sam uważam się za najlepszy taki system, ale to nie znaczy, że T-Roc ich nie ma. Seryjny system obserwacji otoczenia Front Assist z funkcją awaryjnego hamowania w mieście, aktywny tempomat, trzymający się nie tylko odległości do poprzedzającego pojazdu, który potrafi zahamować do zera, ale także system trzymający się pasa i skręcający sam kierownicą, gdy droga robi się kręta. Do tego w razie zasłabnięcia kierowcy T-Roc potrafi sam zatrzymać się na poboczu i wezwać pomoc. Przy cofaniu z miejsca parkingowego ostrzega też przed nadjeżdżającymi z tyłu, niewidocznymi pojazdami.

Obraz
© Mat. Prasowe Volkswagen

Dlatego właśnie przy wyprowadzce rozważyłbym poważnie zakup T-Roca. To samochód, który sprawdzi się w mieście i poza nim. W trasie jest cichy i komfortowy (pomaga skrzynia biegów), oraz niewiele pali. W mieście jest wystarczająco mały, by można było łatwo nim zaparkować, a do tego potrafi parkować sam - na aż 2 sposoby - równolegle i prostopadle. Wyposażony i skonfigurowany może być dowolnie, a gdy będzie trzeba przejechać przełęcz górską podczas wakacji, da sporo satysfakcji z jazdy dzięki zestrojeniu podwozia i układu kierowniczego. Napęd na cztery koła doda kierowcy pewności, gdy zrobi się ślisko.

Czego właściwie chcieć więcej? Może już tylko tego kredytu na dom?

Partnerem treści jest marka Volkswagen

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (1)