Jazda życia MINI Countrymanem ALL4 Racing

Jazda życia MINI Countrymanem ALL4 Racing

Jazda życia MINI Countrymanem ALL4 Racing
Źródło zdjęć: © fot. Marcin Łobodziński
Marcin Łobodziński
01.09.2014 22:08, aktualizacja: 30.03.2023 13:20

Na pytanie jakim samochodem chciałbym się przejechać, nigdy nie odpowiem jednoznacznie, bo mam wiele typów. Ale pytany o co-drive samochodem wyczynowym wybrałbym dragstera i tę kilkusekundową przejażdżkę. Oczywiście jest to niemożliwe. Dlatego z możliwych, zawsze numerem jeden była dla mnie przejażdżka samochodem przygotowanym do Rajdu Dakar. To marzenie spełniło się podczas Baja Poland.

Dlaczego akurat dakarówka? Nie jestem wielkim fanem rajdów terenowych typu Baja, a jedyny jaki oglądam i którego wyniki śledzę to Rajd Dakar. Inne mnie szczerze nie obchodzą. Uwielbiam natomiast rajdy WRC, a od niedawna również Rallycross. Problem tylko w tym, że potrafię sobie wyobrazić jak wygląda przejażdżka samochodem WRC. Jest szybko i w zasadzie to wszystko. Tymczasem czytałem książkę Hołowczyca „Piekło Dakaru” i lubię wywiady z czołowymi kierowcami startującymi w Dakarze. Kiedyś Nasser Al-Attiyah zapytany o swój sposób na omijanie dziur i kamieni odpowiedział: „… w zasadzie interesują mnie tylko kamienie większe od stołu”. Jeździł wówczas Hummerem przygotowanym przez zespół Robby’ego Gordona. Hummer jest klasyfikowany jako buggy, ma większe koła i skok zawieszenia od takich samochodów jak MINI All4 Racing. Jednak to MINI ostatnio seryjnie wygrywa Dakary.

Chciałem wiedzieć jak to jest jeździć po kamieniach przynajmniej takich jak piłka, niekoniecznie stół i po dziurach o głębokości kilkunastu centymetrów z pełną prędkością. To było moje marzenie. Bardziej niż wynikami, interesuję się stroną techniczną tych samochodów i naoglądałem się trochę podzespołów, ale zawsze chciałem sprawdzić na własnej skórze jak to pracuje.

Obraz
© fot. Marcin Łobodziński

Dzięki uprzejmości zespołu Lotto Team Martina Kaczmarskiego miałem okazję poobserwować jazdy testowe i pracę ekipy X-raid przez cały rajdowy weekend podczas Baja Poland. W trakcie przygotowań do rajdu umożliwiono mi jazdę z Martinem za kierownicą. Całe szczęście, że nie musiałem pełnić roli pilota. Dlaczego? O tym później.

Takie zespoły jak X-raid przygotowujący dakarowe MINI dopasowują auto pod daną załogę. Wiadomo, że Vladimir Vasilyev, krępy i stosunkowo niski Rosjanin ma inne wymagania odnośnie ergonomii i przestrzeni niż wysoki i szczupły Krzysztof Hołowczyc. To samo dotyczy pilotów. Mi przyszło zmierzyć się z fotelem Tapio Suominena, spokojnego i skoncentrowanego Fina, mierzącego góra 165 cm wzrostu i raczej szczupłego. Ja mam jakieś 15 cm więcej, ale w cudowny sposób, po wskazówkach inżyniera i ekwilibrystycznych akrobacjach usiadłem na prawym fotelu obok Martina Kaczmarskiego. Właściwie nie usiadłem – wbiłem swój tyłek w fotel. Był za ciasny, ale to nie był powód do narzekań. Kilka osób, które również czekały takie atrakcje nawet nie zmieściło się do kabiny. Moja korzyść.

No to za chwilę ruszamy
No to za chwilę ruszamy

Po zapięciu pasów Martin się przywitał i zapytał czy jestem gotowy. Gdy odpowiedziałem, że tak, nie spodziewałem się, że to będzie komenda do startu. Nawet nie zdążyłem się rozejrzeć po kabinie. MINI wyskoczyło do przodu po kopnym piachu jakby startował na asfalcie. Z zewnątrz na wolnych obrotach słychać głównie gwiżdżącą turbosprężarkę i wentylatory. Gdybym nie widział, zapytany o pojazd który słyszę, odpowiedziałbym: kombajn lub traktor. Podczas jazdy jest podobnie – ale słychać głównie turbo, które w kasku jest bardziej wyciszone. Słychać też zawieszenie, które znosi takie rzeczy, że nie wiem czy jestem w stanie to opisać.

Gdy jedziesz 60 km/h samochodem terenowym po leśnej drodze to nawet nie robi to takiego wrażenia. Po prostu patrzysz by nie wjechać w dużą dziurę, by nie urwać mostu albo chociaż zderzaka. W MINI jedziesz 90 km/h i specjalnie nie interesują Cię dziury wielkości i głębokości wanny łazienkowej. Idziesz pełną p…. i wyszukujesz tylko zakrętów. Zawieszenie robi swoje. W normalnym aucie skręciłbyś kark o dach, a tu miękko wybierasz kratery o głębokości kilkudziesięciu centymetrów. Ani jednego dobicia, nieprzyjemnego uderzenia. Obawiałem się o kręgosłup, ale niepotrzebnie.

Obraz
© fot. Marcin Łobodziński

Zapytałem podczas jazdy jak szybko jedziemy? Czy jedziemy wolniej ze względu na mnie, czy normalnym tempem? Martin powiedział, że zawieszenie nie pracuje tak jak trzeba i jedzie trochę wolniej, ale na miarę możliwości samochodu. On mówi: „Zobacz jak muszę walczyć z samochodem, jest bardzo nieposłuszny, nie prowadzi się dobrze”. A ja w tym czasie widzę oczyma wyobraźni jak łamie się zawieszenie, jak walimy prosto w drzewo, jak wybija nas i rolujemy. Tylko, że nic takiego się nie dzieje. Krzysztof Hołowczyc kiedyś wspomniał, że tego co robi zawieszenie dakarówki nie da się opisać. Muszę się z nim zgodzić. Trzeba to przynajmniej pokazać. Poniżej krótki fragment nagrania z kabiny.

Co-drive w MINI Countryman ALL4 Racing przed Rajdem Baja Poland 2014

Jazda terenowa nie jest mi obca, więc jeśli i Tobie nie, to wyobraź sobie jazdę po takich muldach, które wymuszają użycie minimum pierwszego biegu, ale lepiej robi się to na zredukowanej dwójce, góra trójce. Gdybyś jechał szybciej, auto by wybijało w powietrze i straciłbyś kontakt z podłożem. W MINI All4 Racing jedziesz taką samą drogą 50 km/h. Gdyby to była pojedyncza dziura to nawet specjalnie nie zwalniasz. Lądowanie przy 70 km/h na dwóch lewych kołach kończy się fenomenalnym wytłumieniem wstrząsu, który powinien roztrzaskać podwozie normalnego samochodu. Po takiej jeździe wydaje się, że zawieszenie ma niekończący się skok, a możliwości tłumienia wykraczają daleko poza granicę wyobraźni. Tymczasem podwójne amortyzatory Reiger mają „tylko” 250 mm skoku. Nawet Toyota Hilux Adama Małysza ma z tyłu 300 mm, a buggy jeszcze więcej. A jednak nie da się opisać tego, jak potrafią stabilizować auto.

Jazda się kończy, ale jest mała szansa. Ciasny fotel uniemożliwia jazdy innym osobom, więc wkręcam się na drugi przejazd. Tym razem mam zamiar wyciągnąć więcej informacji niż wrażeń i od razu pytam Martina gdzie jest prędkościomierz. Wskazuje palcem na centralny wyświetlacz na desce i mówi „…gdzieś tam…”, a zanim udaje mi się spojrzeć w jego stronę, auto wyrywa do przodu. Próbuję ogarnąć i pytam: „To, to pomarańczowe?”. Martin odpowiada, że chyba tak, ale on nigdy nie patrzy w tamtą stronę bo się boi. Po kilkunastu sekundach szukania wzrokiem, na równym fragmencie drogi (tak równym, że żadnym SUV-em bym tam nie wjechał) odczytuję magiczne 115 km/h. Mam prędkościomierz. Później już tylko patrzę przed siebie i na licznik, a potem mój umysł próbuje poskładać to w logiczną całość. Nie da się. Widzisz rów, przez który rower MTB przeniósłbyś na plecach, a potem na liczniku 60 km/h. To się nie zgadza, przynajmniej ze zdrową logiką.

Obraz
© fot. Marcin Łobodziński

Niestety nie zawsze da się odczytać wskazania prędkościomierza. Momentami wygląda to jak szukanie pcheł na wierzgającym byku. W tym momencie uświadamiam sobie jak trudna jest rola pilota. On przecież trzyma notatki w dłoniach, czyta je i nie może popełniać błędów. Ma do tego inne przyrządy do obserwacji i zadanie zgrania tego co widzi z notatkami. Niesamowite. I przychodzi kolejna myśl: „…a jak pracuje kierowca?”.

Zerkam na drogę i dłonie Martina kręcące niewielką kierownicą. Pytam: „Czy zawieszenie zostało już poprawione?”. Nie z ciekawości, tylko dlatego, że ja nie widzę u niego nerwowych ruchów i walki z samochodem. Martin odpowiada, że nie, bo tu trzeba dużych zmian, trzeba odwiedzić serwis, wszystko rozebrać. Opowiada o tym, że musi walczyć z autem, że cały czas mu ucieka i że nie odpycha się czterema kołami. A jak widzę co innego. Już sam fakt, że potrafi prowadzić rozmowę w trakcie czegoś takiego pokazuje różnicę między normalnym kierowcą, a rajdowym. Ja bym pewnie nie miał czasu oddychać. A u Martina widzę płynne, nawet niezbyt szybkie skręty, lekkie i spokojne kontry. Widzę kierowcę, który najwyżej ślizga się czteronapędowym autem po śniegu, z prędkością góra 30-40 km/h. Tymczasem jedziemy 60-90 km/h leśną drogą, którą grzybiarze już nie dojdą do lasu zanim nie zostanie zrównana jakimś spychaczem.

Obraz
© fot. Marcin Łobodziński

Nie do wiary, nic się nie zgadza. To co widzisz na zewnątrz i to co widzisz w aucie to dwa różne światy. Pędzące po lesie potężne auto terenowe, na drodze, która właściwie już przestała być drogą, najwyżej dla traktorów, z prędkością, która zniszczyłaby każdy seryjny samochód, a w kabinie z pozorny spokój. Na drodze dziury do kolan, a na prędkościomierzu 70 km/h. Niewiarygodne. Jazda tym samochodem jest kompletnie oderwana od rajdów i wyścigów wszelkiego rodzaju. To jak jazda na dzikim koniu, tylko że nie kilkanaście sekund, ale kilka godzin, a w Dakarze przez dwa tygodnie. Sory miłośnicy wyścigów, ale te długodystansowe przy tym są jak odrobina nadgodzin w pracy. Nawet nie, bo kierowcy zmieniają się co 2 godziny. Sory miłośnicy offroadu, ale rajdy przeprawowe przy tym to dziecinna zabawa w błotku. Przejechać Rajd Baja to dopiero wyczyn, a Rajd Dakar… chylę czoła przed każdym.

Już żadnego z tych śmiałków nie nazwę słabym, powolnym, nieprzygotowanym. A są przecież tacy szaleńcy, co używają do tego motocykla. Żadnego sprzętu, który ukończy rajd nie nazwę nieudaną konstrukcją. Oni wszyscy są wspaniali, a ich maszyny niewiarygodne. Właściwie to nie, one nie są niewiarygodne, bo to co przeżyłem i to co czytasz to prawda, ale musimy ją przyjąć właśnie na wiarę, nie na rozum.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)