Poradniki i mechanikaWypalanie sadzy w filtrze DPF – ile trwa i kosztuje wypad za miasto?

Wypalanie sadzy w filtrze DPF – ile trwa i kosztuje wypad za miasto?

Jeżdżąc tylko po mieście albo po prostu krótkie dystanse, trudno będzie nam wypalić sadzę z filtra
Jeżdżąc tylko po mieście albo po prostu krótkie dystanse, trudno będzie nam wypalić sadzę z filtra
Źródło zdjęć: © fot. Marcin Łobodziński
Marcin Łobodziński
23.06.2014 06:38, aktualizacja: 30.03.2023 11:56

Samochód z silnikiem Diesla wyposażony w filtr cząstek stałych musi odbyć od czasu do czasu podróż po drodze szybkiego ruchu w celu wypalenia sadzy z filtra. Postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda to z punktu widzenia użytkownika. Przeprowadziliśmy krótki test.

Założenia testu były bardzo proste. Teoretycznie jestem właścicielem samochodu z filtrem cząstek stałych, którym nieoczekiwanie został testowy Opel Astra 1,7 CDTi. Mieszkam w mieście i jeżdżę po drogach, na których nie ma warunków do przeprowadzenia procesu regeneracji filtra.

Przestrzegam zasad eksploatacji, wiec postanawiam minimum raz w miesiącu udać się na drogę szybkiego ruchu, by pozwolić autu na przeprowadzenie regeneracji. Sprawdzam, ile czasu to zajmuje, jak wygląda takie przedsięwzięcie i ile może kosztować.

Oczywiście koledzy śmieją się ze mnie, że kupiłem samochód, który wymaga takich zabiegów, ale staram się tym nie przejmować. Warto zaznaczyć, że warunki testu są czysto teoretyczne, z samochodem i przebiegiem procesu włącznie, a wyniki mogą się różnić w zależności od modelu samochodu, miejsca zamieszkania i sposobu eksploatacji na co dzień. Założyłem, że proces regeneracji w moim samochodzie polega na jeździe ze stałą prędkością obrotową 3000 obr./min przez 10 minut.

Kontrolka filtra DPF - wymagany proces regeneracji lub informacja o jego rozpoczęciu, w zależności od modelu samochodu
Kontrolka filtra DPF - wymagany proces regeneracji lub informacja o jego rozpoczęciu, w zależności od modelu samochodu© fot. Marcin Łobodziński

Najpierw sprawdźmy samochód. By proces regeneracji był skuteczny, nie wystarczą obroty, potrzebne jest jeszcze obciążenie. Astra 1,7 CDTi ma dość długie przełożenia 6-stopniowej skrzyni biegów, więc regeneracja na 5. biegu jest możliwa tylko na autostradzie (140 km/h przy 3000 obr./min), a na 6. biegu jest to niewykonalne w Polsce. Wybieram więc 4. bieg, bo przy 3000 obr./min prędkościomierz wskazuje 110 km/h.

Mogę tak jechać, ponieważ w okolicy Mińska Mazowieckiego, gdzie zaczynamy nasz test, jest obwodnica autostradowa. Niestety, na 3. biegu nie każdy samochód przeprowadzi proces regeneracji, dlatego wykonanie tego na drodze innej niż minimum ekspresówka jest trudne, a czasami niemożliwe.

Żeby udało mi się przejechać 10 min z taką prędkością, teoretycznie potrzebuję niezakłóconej niczym drogi o długości niewiele ponad 18 km. Obwodnica Mińska Mazowieckiego jest w sam raz, ponieważ cała ma długość 20 km, a od momentu wjazdu na obwodnicę z Mińska Mazowieckiego do wybranego zjazdu jest około 18 km. Próbujemy.

Tak przebiegała trasa
Tak przebiegała trasa© fot. Marcin Łobodziński/Google Maps

Podróż zaczynam późno, bo nie chcę, by cokolwiek na trasie zepsuło mi całe przedsięwzięcie. Po godzinie 22 wychodzę w domu, spokojnie wsiadam do auta i powoli zmierzam w kierunku obwodnicy. Mam blisko, ok. 4,5 km z centrum Mińska Mazowieckiego, ale jest to wystarczający dystans, by rozgrzać silnik.

Z domu wyjeżdżam o godzinie 22:36, a o godzinie 22:42 jestem już na trasie w kierunku wschodnim, na 4. biegu, a silnik kręci się z prędkością 3000 obr./min. By utrzymywać stałą prędkość, mógłbym posłużyć się tempomatem, ale daję sobie z tym spokój. Kontroluję tempo nogą, bacznie obserwując obrotomierz. Samochód jest dość cichy, wygodny i spokojnie jedzie obwodnicą.

Jazda obwodnicą
Jazda obwodnicą© fot. Marcin Łobodziński

Mijam niewiele aut, więc jestem spokojny o proces regeneracji, ale widząc ostatni zjazd z obwodnicy przed jej końcem i patrząc na zegarek, zaczynam się zastanawiać, czy wystarczy mi drogi. Być może trzeba będzie wrócić i powtórzyć proces na całej długości obwodnicy. W końcówce robi się dramatycznie jak w każdym odcinku Top Gear.

Widząc kończącą się drogę, patrząc na zegarek i powoli płynącą ostatnią minutę, czuję napięcie. Zaczynają się ograniczenia, a mnie jeszcze potrzeba kilkunastu sekund jazdy z prędkością 110 km/h. Zaczyna się ograniczenie do 90 km/h, nieco naginam przepisy i widząc już słupki wskazujące zjazd i znak 60, kładę nogę na pedał hamulca. Mijam 60 i na zegarze wybija 22:52.

Koniec procesu, hamowanie i zjazd z obwodnicy. 10 minut jazdy, 16 km dystansu według licznika w samochodzie. Dokładnie tyle, ile potrzebowałem. Gdyby proces wymagał 15 minut jazdy, musiałbym jechać na autostradę w okolicy Warszawy. Podsumujmy.

Proces wypalania sadzy to jedno, ale musiałem jeszcze wrócić do domu, więc z powrotem również jechałem obwodnicą, tym razem z maksymalną dopuszczalną prędkością na najwyższym biegu, po prostu normalnie. W czasie naszego teoretycznego procesu regeneracji samochód spalił według komputera pokładowego 5,3 l/100 km, jednak gdyby ten proces rzeczywiście miał miejsce, trzeba by liczyć się z wyższym spalaniem.

W czasie całego testu, czyli od włączenia silnika do jego wyłączenia, średnie spalanie, jakie pokazał komputer, to 6,5 l/100 km. Przejechałem w tym czasie dystans 45 km i straciłem 32 min. W sumie niewiele i po przeliczeniu spalania kosztowało mnie to 15,5 zł oraz pół roboczogodziny. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że musiałbym to robić dwa razy w miesiącu, nie jest wysoka cena za posiadanie oszczędnego samochodu z turbodieslem pod maską. A gdybym musiał jechać na autostradę A2 w okolicach Warszawy?

Wówczas wyglądałoby to zupełnie inaczej. By wjechać tylko na drogę S2, na której nie zawsze legalnie mógłbym jechać z prędkością stałą 110 km/h, musiałbym pokonać dystans 49 km, a do wjazdu na A2 miałbym 56 km. Dojazd w jedną stronę przy bardzo niskim natężeniu ruchu zająłby mi godzinę.

By wykonać proces regeneracji, zaczynając nieco wcześniej niż od początku autostrady, musiałbym dojechać aż do zjazdu na Grodzisk Mazowiecki, tam zawrócić i wrócić do domu. Łącznie pokonałbym dystans około 145-150 km i zajęłoby mi to nie mniej niż 2,5 godz. przy niskim natężeniu ruchu.

Kosztowałoby mnie to (przyjmując średnie spalanie na poziomie 6,5 l/100 km) około 50 złotych i aż 2,5 roboczogodziny. To już byłoby kłopotliwe, a przecież są w Polsce miejscowości (na przykład na wschodzie kraju), z których na ekspresówkę czy autostradę jest jeszcze dalej.

Nie chcę nic nikomu sugerować, ale warto zastanowić się nad zakupem turbodiesla, jeśli mieszka się w miejscowości oddalonej od takich dróg i korzysta z auta zwykle na małych dystansach, w mieście lub jeździ się stosunkowo wolno. Może to słono kosztować jedynie w takim kontekście, jaki tu przedstawiam. Wcale nie chodzi o koszt spalonego paliwa, bo to w rzeczywistości niewysoka cena za oszczędność turbodiesla, tylko o czas, jaki będzie trzeba poświęcić, by w miarę możliwości przedłużyć żywot filtra cząstek stałych.

Jeśli się tym nie przejmujesz i nie masz zamiaru przeprowadzać od czasu do czasu takiego procesu, to nie zdziw się później, jeśli DPF nie wytrzyma tyle, ile zakłada producent. Producent stwierdzi, że za mało jeździsz po autostradach, i nie weźmie winy i kosztownej wymiany filtra na siebie. Tak czy inaczej płaci się prędzej czy później.

Objaśnienia

W samochodach z filtrem cząstek stałych proces regeneracji może się powtarzać w różnych odstępach. Wszystko zależy od modelu samochodu i sposobu eksploatacji. Zwykle następuje po kilkuset kilometrach (400-600 km) od ostatniej udanej regeneracji. Rzadko, ale zdarza się, że samochody są wyposażone w wskaźnik napełnienia filtra, co ułatwia zaplanowanie procesu regeneracji (np. Isuzu D-Max).

Test był przeprowadzany o godzinie wspomnianej w artykule, zdjęcia natomiast zostały wykonane w dzień i nie odzwierciedlają opisu. Zostały zrobione jedynie na potrzeby artykułu.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (52)